"Nosferatu wampir" Herzog - niezły film w stylu starych, przedwojennych horrorów. Standardowa historia o Draculi. Parę bardzo fajnych scen.
"Fitzcarraldo" Herzog - przyzwoity film o sile ludzkich marzeń. Kinski świetnie gra (największy chyba atut filmu) człowieka, którego marzeniem jest zbudować operę w, w której wystąpi jego ullubiony tenor w środku amazońskiej dżungli. Aby to osiągnąć podejmuje się karkołomnego zadania... Twórcy ponoć na głowie stawali żeby nakręcić ten film. Parę scen robi wrażenie.
Mimo wszystko dalej nie przekonałem się do twórczości Herzoga.
"Broken Flowers" Jarmusch - oj, chyba jeden z lepszych jego filmów (a bardzo lubię jego styl).
Introwertyczny, flegmatyczny, samotnik, podstarzały już "Don Juan", po odejściu kolejnej swojej kobiety, otrzymuje anonimowy list od którejś z jego byłych dziewczyn sprzed 20 lat, w którym został poinformowany, że miał syna, który właśnie uciekł z domu aby odszukać swojego ojca.
Za namową swojego sąsiada, niezbyt entuzjastycznie wyrusza na poszukiwania jego matki (odwiedza swoje byłe dziewczyny z tego okresu).
Przebieg i zakończenie było dokładnie takie jak to sobie na początku filmu wymarzyłem. Poza tym:
1. Świetna muzyka.
2. Genialna gra Murraya
3. Jak zawsze u Jarmuscha fantastyczne szczegóły, pojedyncze malutkie sceny, spojrzenia i epizody.
No i klimat, klimat, klimat - charakterystyczny Jarmuschowy klimat.
"Człowiek, którego nie było Coenowie - przez pierwsze 40 minut trochę się nudziłem. Później było coraz lepiej, na świetnej ostatniej scenie kończąc. Bardzo dobry, tylko ten początek... Cóż, przy ponownym oglądaniu powinno być jednak lepiej (bo nie poczułem jeszcze idei filmu, a więc i nie mogłem się zainteresować wydarzeniami na ekranie)
Stylizowany na stare, czarnobiałe filmy noir historia "Człowieka, którego nie było" - zwykłego fryzjera, niebywałego milczka i introwertyka. Morderstwa nie zabrakło.
Uwaga - najmniej dynamiczna akcja z wszystkich filmów Coenów jakie do tej pory widziałem (w zasadzie brak akcji).
"Volver" Almodovar - niezły, fajnie zrobiony, ale scenariusz mi trochę nie odpowiadał.
To był początek maratonu Almodovarowego, który planuje kiedyś w grudnio sobie urządzić (w 8 jego filmów się zaopatrzyłem). Do tej pory nigdy specjalnie mnie nie urzekł. Żadnych rewelacji się również nie spodziewam.
No i dwa razy Woody Allen:
"Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie" - nie podobał mi się. Zdecydowanie nie moje poczucie humoru. Dwa razy może się uśmiechnąłem, a poza ewentualną właściwością uśmiechotwórczą nie widzę innych wartościowych cech tego filmu.
Ostatni epizod najlepszy. To z owcą - bez komentarza.
Takie trochę nieudane Monty Pythonowanie moim zdaniem.
"Hannah i jej siostry" - zdecydowanie poważniejszy film Allena, ale dalej z całkiem sporą liczbą komediowych zagrywek. Poza tym: obyczajówko-dramat o związkach i nie tylko. Podobał mi się.