Samin Feathalion
Nowicjusz
Jormidal:
Było już dość późne popołudnie gdy Kucharz wspinał się po schodach wierzy zegarowej.
Gdy przybył do miasta w poszukiwaniu zarobku dość szybko znalazł ofertę
skierowaną do przedstawicieli jego profesji.
W Reinz nie mieli nikogo odpowiedniego do takiej pracy.
Było to małe miasto… status miejski posiadało chyba tylko z powodu widzimisię króla.
Fakt faktem że teraz Jormidal dotarł na miejsce roboty. Trzy dość wysokie piętra po krętych schodach wilgotnych od padającego niedawno deszczu. Jak widać połatanie dachu też by im nie zaszkodziło. Ale co go to obchodziło! Zapłacili dwa srebrniki i 20 denarów za naprawienie pękniętego dzwonu i taką naprawę otrzymają. Dzwon był średniej wielkości. Zupełnie wystarczał na potrzeby tak małej społeczności. Ale po jakiego czorta budowali do niego tak pokaźną wieże? Pewnie mają zapędy by kiedyś zostać większym ośrodkiem miejskim. Ha! Przygląda się pęknięciu. Cięgnie się od rantu na około 20cm w górę dzwonu.
Nic prostszego. Wyciąga kawałek brązu który otrzymał od burmistrza.
- To odpadło od dzwonu kiedy pękł – powiedział wręczając mu odłamek szeroki jak dłoń.
Wyciągnął także kredę i wykreślił misterny krąg przemiany. Dokładnie odmierzał punkty diagramu, niedokładność mogła wypaczyć dzwon jeszcze bardziej albo spowodować efektowną eksplozję jeśli krąg przemiany został by gdzieś niedokończony. Po pięciu minutach był gotowy do skończenia zlecenia i mógł udać się na spoczynek do karczmy. Przyłożył kawałek z wyrysowanymi symbolami do powierzchni dzwonu i skoncentrował się.
„Poznanie istoty przedmiotu jaki masz odtworzyć jest ważniejsze od samego procesu alchemicznego.” Mówił jego mistrz. „Jeśli nie skoncentrujesz się na poznaniu struktury materii wszystko może się skończyć w bardzo nieprzyjemny sposób. Na przykład… naprawiając pęknięty dzwon. Jeśli nie weźmiesz pod uwagę jego struktury wewnętrznej jaką zyskał w czasie tworzenia możesz spowodować jeszcze większe pęknięcie.” Jakby staruch wiedział że przyjdzie mu wykonywać takie zlecenie!
Błysk reakcji alchemicznej. Odgłos stłumionego gromu i nieco dymu. Dzwon był jak nowy i mógł bez przeszkód pracować następne 50 lat. Dzwon zadzwonił głucho. Rozgląda się wkoło i zauważa ubraną w czerń postać. Zakapturzony osobnik obraca w palcach metalową płytką…
Cralin:
Blizna na twarzy dawała znać że zanosi się na deszcz.
Cralin był w stolicy Arenmil, królestwa pierwszych ludzi.
Mimo iż można było spotkać tu zadufanych w sobie szlachciców uważających że wszyscy obcy do nieokrzesani barbarzyńcy to nie przejmował się tym.
Młody krasnolud… przynajmniej młody jak na krasnoludzkie standardy niejedno już widział
i opryskliwi paniczykowie byli dla niego co najwyżej śmieszni.
Krasnoludowie byli starszą rasą i zachowanie niektórych ludzi było dla nich czystą ironią.
Zresztą co by nie myślał droga wypadła mu przez stolicę.
Stał przy prowizorycznym straganie i zachwalał rozłożone przed nim przedmioty.
Sam je naprawił lub zrobił. Nie było tego wiele.
Kilka drewnianych figurek przedstawiających zwierzęta (był tam nawet jeden smok),
dwa ozdabiane lusterka ze zwierciadłami z polerowanego brązu, kilka grzebieni,
spinek do włosów i proste sztylety nadające się wyłącznie do otwierania kopert
(były raczej tępe a sztychy miały elegancko zaokrąglone… nie nadawały się do malowniczych dźgnięć w plecy o jakich słyszało się w co mniej spokojnych okolicach).
Do straganu podszedł mężczyzna w czarnym stroju.
Wyglądał na zainteresowanego jednym zwierciadełkiem.
Skinął na krasnoluda głową w geście powitania.
Kaj:
Wędrował bitym traktem wzdłuż pola dzikich traw. W oddali majaczyła ściana lasu. Lekkie podmuchy wiatru ciągnęły ciemne burzowe chmury. Zaczynają się już jesienne chłody, więc wypadałoby zaopatrzyć się w jakiś ciepły kaftan. Miasto było godzinę drogi stąd trakt był pusty… przynajmniej jeszcze przed chwilą był. Kaj usłyszał szelest w krzakach i spojrzał w ich stronę. Nie dostrzegłszy niczego specjalnego skierował oczy na trakt by zobaczyć idącego w przeciwnym kierunku mężczyznę w czarnym płaszczu wędrowca. Zbliżał się spokojnym krokiem lecz powodował uczucie niepokoju. Czy to przez idealne czarny strój? Może przez metaliczny odgłos towarzyszący każdemu z jego kroków? Gdy był w odległości około pięciu metrów zatrzymał się i stanął w lekkim rozkroku jakby oczekując aż podejdziesz bliżej.
Fallwacs:
Brnął przez wysokie trawy. Jako wychowanek sławnej Gildii Wojowników dostawał zlecenia od swoich mistrzów. Były zazwyczaj dobrze płatne więc nie było powodów do narzekań. Za to konkretne zadanie dostał przyzwoite 3 talary (srebrniki). Miał odszukać i sprowadzić pewnego człowieka. Był on światkiem przestępstwa czy coś w tym rodzaju. Nazywał się Ned Paler i mieszkał w drewnianej chacie za zagajnikiem do którego zbliżał się wojownik. Polana była wilgotna po niedawnych deszczach ale na szczęście nie było zbytniego błota.
Będąc prawie u celu zauważył że drzwi chaty są wyłamane z zawiasów a na werandzie stoi ciemna postać podpierająca się długim mieczem. Wiatr powiał w jego stronę… poczuł znajomy zapach… zapach śmierci!
Wszebor:
Krucjata przeciw złu zaprowadził go na pogranicze dziczy. Otaczały go teraz stare zniszczone mury niegdyś niewątpliwie pięknej budowli. Nieopodal majaczył kurhan, miejsce spoczynku jakiegoś starego woja albo władcy. Jednak plotki wskazują iż jest to miejsce gdzie zalęgło się zło z poza tego świata a może i bardziej przyziemne niż mogłoby się wydawać…
Elf szedł ze strzałą nałożoną na cięciwę gotów by pospiesznie napiąć łuk i wystrzelić jeśli zajdzie taka potrzeba. Wychodząc zza załomu dostrzegł stojącego nieopodal humanoida w czarnej szacie z dwoma ostrzami przytroczonymi do ud. Odwrócił się w jego stronę mimo lekkości elfich kroków. Zaczynało padać
[Masz przy sobie 5srebrników i 13 miedziaków]
Goth:
Siedział w pokoju w jakimś zajeździe na bezdrożach. Odpoczywał po długiej wędrówce. Był na kurhanie jednego ze swoich przodków i złożył mu hołd a teraz siedział w fotelu pochylony nad stolikiem warząc jakąś miksturę. Usłyszał pukanie mimo iż wcześniej nie słyszał żadnych kroków… zaskoczyło go to na tyle że niewiele brakowało a przesadził by z ilością składnika który starannie odmierzał na małej wadze.
[masz przy sobie 5srebrników i 32miedziaki]
[Witam wszystkich jeszcze raz w sesji. Przygoda oficjalnie się rozpoczęła.
Mam nadzieje że wszyscy będą się dobrze bawić i nikt nie będzie miał zastrzeżeń do mojego stylu prowadzenia
(chociaż oczywiście przyjmę konstruktywną krytykę).
Wszelkie pytania kierować albo na pm albo na gg. I proszę pamiętać iż nie jest to rozgrywka epicka i wasze postacie nie są jeszcze herosami ^__^ Powodzenia]
Było już dość późne popołudnie gdy Kucharz wspinał się po schodach wierzy zegarowej.
Gdy przybył do miasta w poszukiwaniu zarobku dość szybko znalazł ofertę
skierowaną do przedstawicieli jego profesji.
W Reinz nie mieli nikogo odpowiedniego do takiej pracy.
Było to małe miasto… status miejski posiadało chyba tylko z powodu widzimisię króla.
Fakt faktem że teraz Jormidal dotarł na miejsce roboty. Trzy dość wysokie piętra po krętych schodach wilgotnych od padającego niedawno deszczu. Jak widać połatanie dachu też by im nie zaszkodziło. Ale co go to obchodziło! Zapłacili dwa srebrniki i 20 denarów za naprawienie pękniętego dzwonu i taką naprawę otrzymają. Dzwon był średniej wielkości. Zupełnie wystarczał na potrzeby tak małej społeczności. Ale po jakiego czorta budowali do niego tak pokaźną wieże? Pewnie mają zapędy by kiedyś zostać większym ośrodkiem miejskim. Ha! Przygląda się pęknięciu. Cięgnie się od rantu na około 20cm w górę dzwonu.
Nic prostszego. Wyciąga kawałek brązu który otrzymał od burmistrza.
- To odpadło od dzwonu kiedy pękł – powiedział wręczając mu odłamek szeroki jak dłoń.
Wyciągnął także kredę i wykreślił misterny krąg przemiany. Dokładnie odmierzał punkty diagramu, niedokładność mogła wypaczyć dzwon jeszcze bardziej albo spowodować efektowną eksplozję jeśli krąg przemiany został by gdzieś niedokończony. Po pięciu minutach był gotowy do skończenia zlecenia i mógł udać się na spoczynek do karczmy. Przyłożył kawałek z wyrysowanymi symbolami do powierzchni dzwonu i skoncentrował się.
„Poznanie istoty przedmiotu jaki masz odtworzyć jest ważniejsze od samego procesu alchemicznego.” Mówił jego mistrz. „Jeśli nie skoncentrujesz się na poznaniu struktury materii wszystko może się skończyć w bardzo nieprzyjemny sposób. Na przykład… naprawiając pęknięty dzwon. Jeśli nie weźmiesz pod uwagę jego struktury wewnętrznej jaką zyskał w czasie tworzenia możesz spowodować jeszcze większe pęknięcie.” Jakby staruch wiedział że przyjdzie mu wykonywać takie zlecenie!
Błysk reakcji alchemicznej. Odgłos stłumionego gromu i nieco dymu. Dzwon był jak nowy i mógł bez przeszkód pracować następne 50 lat. Dzwon zadzwonił głucho. Rozgląda się wkoło i zauważa ubraną w czerń postać. Zakapturzony osobnik obraca w palcach metalową płytką…
Cralin:
Blizna na twarzy dawała znać że zanosi się na deszcz.
Cralin był w stolicy Arenmil, królestwa pierwszych ludzi.
Mimo iż można było spotkać tu zadufanych w sobie szlachciców uważających że wszyscy obcy do nieokrzesani barbarzyńcy to nie przejmował się tym.
Młody krasnolud… przynajmniej młody jak na krasnoludzkie standardy niejedno już widział
i opryskliwi paniczykowie byli dla niego co najwyżej śmieszni.
Krasnoludowie byli starszą rasą i zachowanie niektórych ludzi było dla nich czystą ironią.
Zresztą co by nie myślał droga wypadła mu przez stolicę.
Stał przy prowizorycznym straganie i zachwalał rozłożone przed nim przedmioty.
Sam je naprawił lub zrobił. Nie było tego wiele.
Kilka drewnianych figurek przedstawiających zwierzęta (był tam nawet jeden smok),
dwa ozdabiane lusterka ze zwierciadłami z polerowanego brązu, kilka grzebieni,
spinek do włosów i proste sztylety nadające się wyłącznie do otwierania kopert
(były raczej tępe a sztychy miały elegancko zaokrąglone… nie nadawały się do malowniczych dźgnięć w plecy o jakich słyszało się w co mniej spokojnych okolicach).
Do straganu podszedł mężczyzna w czarnym stroju.
Wyglądał na zainteresowanego jednym zwierciadełkiem.
Skinął na krasnoluda głową w geście powitania.
Kaj:
Wędrował bitym traktem wzdłuż pola dzikich traw. W oddali majaczyła ściana lasu. Lekkie podmuchy wiatru ciągnęły ciemne burzowe chmury. Zaczynają się już jesienne chłody, więc wypadałoby zaopatrzyć się w jakiś ciepły kaftan. Miasto było godzinę drogi stąd trakt był pusty… przynajmniej jeszcze przed chwilą był. Kaj usłyszał szelest w krzakach i spojrzał w ich stronę. Nie dostrzegłszy niczego specjalnego skierował oczy na trakt by zobaczyć idącego w przeciwnym kierunku mężczyznę w czarnym płaszczu wędrowca. Zbliżał się spokojnym krokiem lecz powodował uczucie niepokoju. Czy to przez idealne czarny strój? Może przez metaliczny odgłos towarzyszący każdemu z jego kroków? Gdy był w odległości około pięciu metrów zatrzymał się i stanął w lekkim rozkroku jakby oczekując aż podejdziesz bliżej.
Fallwacs:
Brnął przez wysokie trawy. Jako wychowanek sławnej Gildii Wojowników dostawał zlecenia od swoich mistrzów. Były zazwyczaj dobrze płatne więc nie było powodów do narzekań. Za to konkretne zadanie dostał przyzwoite 3 talary (srebrniki). Miał odszukać i sprowadzić pewnego człowieka. Był on światkiem przestępstwa czy coś w tym rodzaju. Nazywał się Ned Paler i mieszkał w drewnianej chacie za zagajnikiem do którego zbliżał się wojownik. Polana była wilgotna po niedawnych deszczach ale na szczęście nie było zbytniego błota.
Będąc prawie u celu zauważył że drzwi chaty są wyłamane z zawiasów a na werandzie stoi ciemna postać podpierająca się długim mieczem. Wiatr powiał w jego stronę… poczuł znajomy zapach… zapach śmierci!
Wszebor:
Krucjata przeciw złu zaprowadził go na pogranicze dziczy. Otaczały go teraz stare zniszczone mury niegdyś niewątpliwie pięknej budowli. Nieopodal majaczył kurhan, miejsce spoczynku jakiegoś starego woja albo władcy. Jednak plotki wskazują iż jest to miejsce gdzie zalęgło się zło z poza tego świata a może i bardziej przyziemne niż mogłoby się wydawać…
Elf szedł ze strzałą nałożoną na cięciwę gotów by pospiesznie napiąć łuk i wystrzelić jeśli zajdzie taka potrzeba. Wychodząc zza załomu dostrzegł stojącego nieopodal humanoida w czarnej szacie z dwoma ostrzami przytroczonymi do ud. Odwrócił się w jego stronę mimo lekkości elfich kroków. Zaczynało padać
[Masz przy sobie 5srebrników i 13 miedziaków]
Goth:
Siedział w pokoju w jakimś zajeździe na bezdrożach. Odpoczywał po długiej wędrówce. Był na kurhanie jednego ze swoich przodków i złożył mu hołd a teraz siedział w fotelu pochylony nad stolikiem warząc jakąś miksturę. Usłyszał pukanie mimo iż wcześniej nie słyszał żadnych kroków… zaskoczyło go to na tyle że niewiele brakowało a przesadził by z ilością składnika który starannie odmierzał na małej wadze.
[masz przy sobie 5srebrników i 32miedziaki]
[Witam wszystkich jeszcze raz w sesji. Przygoda oficjalnie się rozpoczęła.
Mam nadzieje że wszyscy będą się dobrze bawić i nikt nie będzie miał zastrzeżeń do mojego stylu prowadzenia
(chociaż oczywiście przyjmę konstruktywną krytykę).
Wszelkie pytania kierować albo na pm albo na gg. I proszę pamiętać iż nie jest to rozgrywka epicka i wasze postacie nie są jeszcze herosami ^__^ Powodzenia]