12 Przechadzka 2014
Z przyjemnością zamieszczam relację z kolejnej pieszej wyprawy przez piękne bałtyckie plaże.
Przepraszam zainteresowane osoby za lekki poślizg w jej napisaniu.Uważam bowiem,że na napisanie dobrego artykułu
trzeba poświęcić z pół dnia,a chroniczny brak czasu sprawia,że piszę go nieco "na kolanie".
Prawie rok nie miałem możności na zaczerpnięcie haustu bałtyckiego powietrza przez co mój głód nadmorskiego klimatu bardzo się wzmógł.
Różne ważne sprawy za które biorę odpowiedzialność wykrystalizowały się na tyle,że dopiero na 2 tygodnie przed wyprawą wysyłam zgłoszenie.Kuba na szczęście przygarnia mnie do ekipy.Od razu biegnę po bilet do Świnoujścia i z niecierpliwością czekam na ostatni dzień maja.
Niedługo udam się do lepszego świata,gdzie na pewno spotkam wielu przyjaznych ludzi,gdzie jedynym zmartwieniem będzie mieć co zjeść i znależć czasem ławkę do odpoczynku,a inne troski po prostu nie istnieją.
dzień 1 niedziela 1 czerwca 2014 Świnoujście-Wisełka ok. 27 km
Tym razem po raz pierwszy decyduję się na nocną jazdę wagonem sypialnym,chce być od startu wypoczęty,
Pierwszy nocleg jest udany ,za wspólpasażerów mam przyzwoitych młodych ludzi ,którzy tak jak ja od razu zasypiają i wysiadają rano w Szczecinie ,tak więc 15 godzinna podróż mija szybko i przyjemnie.
W Świnoujściu jestem o 9 ,szukam znajomych twarzy,ale nie ma nikogo start jest zaplanowany w południe.
Dzwonię do Jurka stałego bywalca naszych wędrówek,z którym najczęsciej jednym tempem się szwendałem,ale jest on akurat w trakcie pokonywania Szlaku Sudeckiego.
Jest pusto i spokojnie ,tak jak w święta ,dostrzegam jednak i poznaję charakterystycznego turystę z kijkami .To Józek z Warszawy ,choć także mój mały ziomal ,bo pochodzi z Podlasia.
Aby zabić czas chciałem z początku popłynąć na Uznam,jednak poszedłem na mszę do kościoła św. Wojciecha po prawobrzeżnej stronie.W końcu jest niedziela,a ja jeszcze pamiętam kim jestem i jakie przyjąłem zasady..
Wracam na dworzec jednak okazuje się,że odprawy nie będzie.Pociąg z Krakowa z dużą liczbą uczestników jest bardzo opózniony,część już wyruszyła bo nocowali w Świnoujściu.Łącznie wystartowało 17 osób.
Ja z nowo poznanymi Agatą .Grzegorzem i Józkiem wyruszam w południe na wschód.Może przez pierwszych kilkadziesiąt sekund rozmowa nie do końca się klei.Jesteśmy w różnym wieku,z innych stron,mamy może inny akcent ,ale już po chwili jesteśmy przyjaciółmi,wiele nas łączy i to jest piękne.
Po minięciu gazoportu wychodzimy na plażę i każdy z nas idzie już swoim tempem.
Często ludzie zadają pytanie,czy my idziemy grupą .Otóż jest to praktycznie niemożliwe ,są starsi,młodsi,sportowcy,słabsi itd.Czasami są ciężkie odcinki ,gdy trzeba walczyć o oddech i zwarta grupa byłaby męcząca.
Po przejściu ok. 1 km spotyka mnie pierwsza godna odnotowania ciekawostka,niestety przykra.Znajduję martwą ok. dwuletnią fokę szarą.Nie mam numeru do błękitnego patrolu WWF,dzwonię więc do Kuby,a nadchodzący Grzegorz odczytuje tablicę kilometrową,czym ułatwia podanie położenia.
Może kiedyś uda mi się spotkać żywą fokę na wolności.
Wędruję dalej i zapominam o przykrym zdarzeniu i wszelkich problemach,pogoda dopisuje jest komfortowo.
Morze uspokaja ,panuje harmonia,jest pusto,a fale mają swój przewidywalny spokojny rytm.
Temperatura ok. 20 st. ,w Podujściu jest może z pięciu naturystów .
Wkurzają mnie duże ilości psów,których właściciele nie do końca dobrze ich pilnują.
Jedna "solarium - parka " prowadziła po trzy pieski .Mniejsza o czyjś dyskomfort,ale szkoda morskich zwierząt. m in. nielicznych fok.
Widziałem też dwóch "dziadków" w slipach z wypchanymi mocno dużymi plecakami idących na zachód..Szli niesamowicie żwawo ,choć rozpoznałem,że jeden z nich zbliża się do dziewięćdziesiątki.Mimo rażnego kroku widać było plamy starcze na skórze.i inne symptomy Podziwiam,pomyślałem tylko wtedy,że też bym tak chciał.
W Międzyzdrojach wychodzę z pustawej plaży dopiero przy molo i szok .W miasteczku hałas i istne tłumy jak na pierwszy dzień czerwca.Odpoczywam ,chwilę,zdejmuję buty i skarpetki,by dać odpocząć nogom.Jest dzień dziecka ,dzwonię do swoich dorosłych ,bądz prawie dorosłych dzieci i dalej w drogę jeszcze ostatni na dziś bardzo ładny fragment do Wisełki.
Prawie przed metą doganiam i {roz}poznaję Anię,Maję i Magdę paczkę nie przyjaciółek z Warszawy.
W Wisełce czeka na nas nowa rewelacyjna kwatera,chyba najlepsza z całej przechadzki za rozsądną cenę mamy komfortowe warunki,saune,basen,darmowy dystrybutor z piwem itp.Oczywiście nie mam czasu,na te wszystkie atrakcje bo najważniejszy jest prysznic i czekająca nas za chwilę spózniona odprawa.Zaprzyjazniam się jedynie z Druhem ,sympatycznym owczarkiem niemieckim właściciela.
Wieczorna odprawa przeciągnęła się do 2 godzin i miała prawie rodzinną, wigilijną atmosferę. Zebraliśmy się się w przestronnej jadalni przy pysznym makowcu zaserwowanym przez Małgosię,ktoś puścił w obieg po kieliszeczku czegoś mocniejszego,a żarty i poznawanie się nowych osób przeciągnęły się do zmierzchu.
Po dniu pełnym wrażeń w wygodnym lóżku ,wystarczyło przyłożyć ,głowę do poduszki ,by zapaść w spokojny sen.
dzień 2 poniedziałek 2 czerwca 2014 Wisełka-Pobierowo ok.30 km
Wcześnie rano udaję się do spożywczaka uzupełnić zapasy,Mam jeszcze coś do załatwienia muszę odwiedzić ,gospodynię u której zostawiłem ładowarkę podczas sierpniowej wędrówki.Wracając ze sklepu dostrzegam p. Danielę jadącą na rowerze,która wzbrania się przed przyjęciem paru złotych za przesłanie pocztą ładowarki.Nalegam ,by wzięła chociaż czekoladę i chwilę miło rozmawiamy.
Po odprawie ruszam plażą w kierunku Międzywodzia,przy zejściu rozmawiam chwilę z Jankiem S.,jak się okazuje też był na mszy w Swinoujściu,ale nie zaczepił mnie nie będąc pewnym ,czy jestem długodystansowcem.
Pogoda w dniu dzisiejszym znowu jest jak na zamówienie ,niestety po 5 km znowu widzę martwą fokę,mocno już nadgryzioną przez ,zwierzęta ,są już tam wolontariusze.Okazało się ,że to już ostatnia w czasie tej wyprawy..Grzesiek,z którym wieczorem dzieliłem pokój wpisał do komórki numer WWF,żeby się to już nie powtórzyło.Jeżeli wierzyć w przesądy na szczęście pomogło.
Przed Międzywodziem robię przerwę na kanapkę .Dogania mnie Agata z Martą i trochę idziemy razem,rozmawiamy o turystyce,wypytuję dziewczyny o walory turystyczne ich okolic tj. Poznania i Łodzi.
Potem pierwszym zejściem wchodzę na ląd i zatrzymuję się dopiero w Dziwnowie w mojej ulubionej Zachęcie.
Tu jak zwykle robię dłuższy odpoczynek no i wskazany jest przynajmniej jeden gorący posiłek dziennie.
Na plażach bardzo spokojnie,pełno emerytów,nieliczni amatorzy kąpieli.
Po minięciu Dziwnówka spotykam na plaży Grześka i Józka i wchodzimy razem na bardzo malowniczy i wolny od komarów szlak,którym przez Łukęcin dochodzimy do mety w Pobierowie.
Jestem nieco zmęczony robię więc szybko pranie i zakupy w pobliskim ale dość drogim sklepie.
Znowu mamy doskonałe warunki,można zregenerować siły.Wszyscy poszli na miasto,ja w jadalni zjadam kolację i spotykam znowu Janka S.i ucinam dłuższą pogawędkę.Janek jest emerytowanym pilotem,latał zarówno na liniach krajowych jak i za ocean.Zna m.in kapitana Kudłka,znanego z ucieczki w 1982 r. na Tempelhof.opowiada wiele interesujących rzeczy a ja po raz kolejny uświadamiam sobie,że świat jest mały ,a podróże kształcą.
Za nami 50 km przygody trochę szkoda ,że to już minęło.
dzień 3 wtorek 3 czerwca 2014 Pobierowo - Mrzeżyno ok 30 km
Mam dzisiaj ochotę na samotną wędrówkę .Między Pogorzelicą ,a Mrzeżynem mamy dziś pierwszy dziewiczy wielokilometrowy odcinek na którym raczej nie docierają ludzie ,a tylko nadmorska fauna.
Po odprawie którą mamy w jadalni ze względu na siąpiący deszcz wyrywam ostro naprzód i zatrzymuję się dopiero w Niechorzu,gdzie dogania mnie Kuba ,który ma tempo wyczynowego sportowca chodziarza i chwilę idziemy razem.
W miasteczku jest gwarno przebywa tu sporo sporo grup szkolnych.
I wlaśnie teraz zastaje mnie ulewa,leje jak z cebra.Wchodzę więc do najbliższej restauracji ,wolę przymusowy wcześniejszy postój niż wyciąganie przeciwdeszczowego płaszcza,Wypróbowałem go raz przy niedużym deszczu i bardzo go nie lubię,jest mi w nim za duszno i na szczęście nigdy go nie musiałem używać.
Niestety w tym lokalu była bardzo nieuprzejma pani ,której nie do końca podobał się mój plecak i kijki i arogancko przeganiała mnie z miejsca na miejsce.A myślałem,że jako samotny wędrowiec jestem z tej samej gliny co urlopowicze w wykrochmalonych koszulach.Miałem to gdzieś,ale gdy zaczęto obsługiwać dwóch klientów przybyłych po mnie ulotniłem się po angielsku bez pożegnania i w pobliskiej cukierni przy lodach i kawie przeczekałem ulewę.
Za Pogorzelicą deszcz zanikł na dobre i miałem przed sobą kilkanaście kilometrów szerokiej i wygodnej plaży ,a za towarzystwo morskie ptaki.I rzeczywiście nie spotkałem na horyzoncie nikogo.Po minięciu mostu szukając nieznanej mi jeszcze kwatery,zupełnie przypadkowo odkryłem naszą jadłodajnię "u Rybaka" ,która zmieniła lokalizację.
Zupa rybna tam serwowana była najlepsza jaką jadłem ,skonsumowałem dwie.I jeszcze dużego dorsza.
Dopiero potem poszedłem się ogarnąć pod prysznic i zrobiłem zakupy ,na stopie powstał pierwszy nieduży pęcherz,łatwo go unieszkodłiwiłem plastrem żelowym.
Ponieważ byłem w miasteczku już przed 15 ,miałem dużo czasu,byłem syty i zregenerowany pozwiedzałem więc całkiem ładne Mrzeżyno,a o 19.30 wstąpiłem do pięknego zabytkowego kościoła na nabożeństwo czerwcowe.Potem znalazłem też pomnik zaślubin z morzem przy którym nazajutrz była zbiórka,bowiem ekipa spała na różnych kwaterach.
Minął kolejny piękny dzień.
dzień 4 środa 4 czerwca 2014 Mrzeżyno - Kołobrzeg ok.20 km
Dzisiaj przypadał dość krótki etap ,bo męczące przejście z Pobierowa do Dzwirzyna jak pokazała historia przechadzek nieraz dziesiątkowało ludzi.
Z rana mieliśmy godzinę zwłoki.Niektórzy mieli po prostu problem ze znalezieniem miejsca zbiórki
Ale wszystko rekompensuje Marta częstując nas pysznym kotletem rybnym od swojej zamieszkałej tu cioci.
Był palce lizać.
Wyruszam plażą do Dzwirzyna,poznaję dopiero tą trasę,gdyż wcześniej wędrowałem zawsze szlakiem przez Rogowo.
Dość szybko dochodzę do rzeki i mijam miasteczko,gdzie na ławce trochę się posilam.Zmieniam też mokrą koszulkę,temperatura jest w kratkę,a ja przed wkroczeniem do każdego kurortu dumnie zakładam nasz firmowy t-shirt.
Na plaży dogania mnie i zaczepia sympatyczna dziewczyna Ilona,uczestniczka wyprawy 2009 przebywająca tu prywatnie z mężem.Wypatrywali nas na plaży ,ale jakoś wszyscy przemknęli.
Podaje im adres naszej bazy i nazajutrz sympatyczne małżeństwo z Dzierżoniowa towarzyszy nam do Ustronia
Do Grzybowa i Kołobrzegu też idę plażą po raz pierwszy i m. in. dzięki wskazówkom Ilony ostatnimi schodami trafiam wprost na ulicę z naszą kwaterą.
Okazuje się ,że straciłem zaskakująco dużo sił i szukam czegoś zdrowego i pożywnego.W Kołobrzegu jest o każdej porze roku duże zaopatrzenie.Po przeprowadzeniu wywiadu trafiam w dziesiątkę.Kupuję pyszną i świeżą wędlinę z indyka ,pomidory malinowe i wraz z herbatą stawia mnie to błyskawicznie na nogi.Do wieczora spaceruję,dzwonię do domu ,rozmawiam trochę z Małgosią,Grześkiem i Agatą i pora spać.Kładę się po 20
Z oddali dobiegają odgłosy ze stadionu ,słyszę znajome przyśpiewki,bo sam jestem bywalcem ligowych aren.
Jest mi dobrze,chwilo trwaj.
dzień 5 5 czerwca 2014 czwartek Kołobrzeg-Sarbinowo ok 32 km
.
Z rana mieliśmy odprawę przy pomniku Sanitariuszki gdzie miała z nami o 8 nagrać materiał kołobrzeska telewizja.Jednakże nikt nie zjawiał się ,ktoś zażartował,że telewizja kłamie i rozeszliśmy się.Okazało się,że dziennikarze się spóznili ,i nakręcono materiał z nielicznymi nie kwapiącymi się do wymarszu
http://informacje.ko...po-piasku-wideo
Do Ustronia idę głównie ścieżką ,robi się upalnie ,a drzewa dają trochę wytchnienia,Przed Sianożętami uciekam jednak na grząską i niewygodną plażę bo nie spodobał się mój zapach dla jakiejś osy z kilometr nie dającej mi spokoju.W końcu wdarłem się na teren Ekoparku Wschodniego który w czerwcu jest jednym wielkim pulsującym organizmem.
Na plaży jest bardzo gorąco i grząsko ,przez kilka kilometrów idę na bosaka.W Sianożętach są takie tłumy,największe jakie widziałem w czasie wędrówki i wracam na szlak .W Ustroniu dosiadam się na chwilę do odpoczywającej Agaty i Marty i potem spokojnie już podążam do samego Sarbinowa.
Dosłownie 300 metrów przed bazą dopada mnie przelotna,acz gwałtowna ulewa i ratuję się pod parasolem nieczynnego lokalu.
Dziś mieszkam z Włodkiem i Józkiem,trafia nam się niezły apartament,po prysznicu opatruję pęcherze,ale nie ma tragedii
Wieczorem dołącza do nas nowy uczestnik Hubert.
Informuję Kubę,że jutro zamierzam wyjść wcześniej,bo w Dąbkach planuję więcej czasu przeznaczyć na pranie ,regenerację sił i zwiedzanie miasteczka
Niestety ,wieczorem Józek podejmuje decyzję o powrocie do domu,zmogły go kontuzje.
Dzień 6 piątek 6 czerwca 2014 Sarbinowo -Dąbki ok. 30 km
Wyruszam o 7 rano i pędzę na wschód ile fabryka dała planując odpocząć dopiero w Łazach.
Dystans pokonuję plażą wchodząc "na ląd" tylko w Mielnie,które w mojej opinii jest dość tandetne,dlatego też po uzupełnieniu płynów w sklepie lecę dalej.Mimo ,że dzień jest dość upalny idzie mi się niezle i szybko dochodzę do
Kanału Jamieńskiego i po przekroczeniu mostu pokonuję ok 6 km ścieżką rowerową w iście sprinterskim tempie,bo ten fragment jest mało ciekawy i chcę go już mieć za sobą.
W Łazach w spożywczym napełniam plecak napojami i idę na obiad do poleconej przez panią ekspedientkę restauracji.
Niestety uleciała z pamięci mi jej nazwa,ale jest ona pierwszą z lewej przy zejściu na plażę.Mówię wam palce lizać.
Posiliłem się flakami i dorszem,popiłem kawą,przesuszyłem na słońcu przepocone koszulki i dalej nogi po prostu same niosły.
Ale najpierw w tej knajpie oczom nie wierzę, kończą tu posiłek Janek W.,Ania,Maja,Magda,Stasiek i Grzegorz,którzy stworzyli nierozłączną grupę i nigdzie się nie spiesząc szli zawsze w ogonie.Co za licho,myślę sobie,przylecieli samolotem czy c
kazało się ,że wyruszyli o 4 rano na wschód słońca.
Potem wyprzedziłem za Łazami tą sympatyczną paczkę przyjaciół,gdy po obfitym obiedzie wylegiwali się smacznie na plaży jak morsy.
Kondycja dopisuje,rwę się do przodu i z radością chwytam w płuca morskie powietrze,wspaniała ochłoda w ten upalny dzień,Po 6 km jestem w Dąbkowicach ,przed którymi wciąż czuję respekt po wędrówce w zimową zawieruchę 2012.
Teraz w jasny dzień dokładnie oglądam i zapamiętuję każdą ścieżkę i punkty orientacyjne ,by wiedzieć jak uciec z plaży jakby mnie tu zaniosło w srogą zimę.Przedostaję się do jedynej drogi w Dąbkowicach i jestem na moście i okazuje się,że zamiast skrócić drogę ,to sobie ją wydłużyłem,bo kanał łączący morze z jeziorem jest wyschnięty.
No ,ale dobrze jest,przede mną ostatnia prosta plażą do Dąbek.
W połowie tej prostej zaczepia mnie starsze małżeństwo i pyta o odległość do kanału,a gdy się dowiadują że idę ze Świnoujścia nie dowierzają,a potem pan chce koniecznie zrobić ze mną zdjęćie,,tak więc zupełnie niespodziewanie
staję się "sławny"
W Dąbkach robię sobie dzień gospodarczy.Nawiasem mówiąc miejscowość ta nie spodobała mi się,ma dziwną zabudowę ,jest nieco rozkopana.Tylko Fregata nasza najlepsza zaprzyjazniona kwatera jest super.Tak ,że nazajutrz,nie chciało się jej opuszczać.
Mieszkam dziś z "nowym" czyli Hubertem.Okazuje się,że ziom nadaje na podobnych falach,zaprzyjazniamy się.
Wybieram,się jeszcze na kolację z Włodkiem i Gosią ,potem dołącza do nas Hubert i idziemy oglądać,podziwiać,fotografować,filmować zachód słońca.
O 22 wracam na bazę .To był udany dzień
dzień 7 sobota 7 czerwca 2014 Dąbki-Jarosławiec ok. 25 km
Na dzień dobry czekał nas moim zdaniem najgorszy odcinek wybrzeża ,przemarsz do Darłówka.Plaża jest fatalna do przejścia,piasek niezwykle grząski,a fala przyboju pochyła.
Musiałęm się niezle nagimnastykować,bo szlakiem się iść nie opłaca,zostalibyśmy wyrzuceni wgłąb lądu.
Idę cały czas przy wodzie,by było wygodniej.Fale już mnie nie zaskoczą,jak niegdyś,znam już dobrze ich rytm,idę mechanicznie buty mam suche.
Na plaży w Darłówku widzę tym razem nie tylko emerytów i młodzież,szkolną,ale też dużą grupę kalekich dzieci ,głównie z zespołem Downa pod opieką sióstr zakonnych.Wzrusza mnie ten widok,one są szczęśliwe w swoim świecie.
Uśmiecham się do nich i z ulgą opuszczam męczącą plażę.
To nie był romantyczny spacer kilometr w tą i kilometr z powrotem .
A w Darłówku upał ,idę kolejny kilometr i spotykam znajome twarze , ,jak dobrze spotkać znajomych w obcym mieśćie
Rekomenduję dla Włodka,Gosi,Agaty i Marty znaną mi Ambrozję i miło tam odpoczywamy.
Potem poszło gładko,groblę do Wicia ,przemykam sam, a potem już wędruję z przyjaciółmi ,opowiadamy sobie dowcipy i ani się obejrzeliśmy dotarliśmy do Jarosławca.
Dziś wieczorem odciski i pęcherze pokonały Adama,który wraca do domu.
Moje stopy też są już nieciekawe ,stosuję jednak rewelacyjne plastry żelowe i na ten moment jestem pewien ,że dam radę.
Mieszkaliśmy w gorszych domkach niż planowano,jednak kierownictwo ośrodka rekompensuje nam to ogniskiem i darmową kiełbaską.Grupa ma okazję się jeszcze bardziej zintegrować.O 21 pora na mnie.Syty i pełen wrażeń spokojnie zasypiam.
dzień 8 niedziela 8 czerwca 2014 Jarosławiec-Ustka ok. 25 km
Na ten dzień czekałem najbardziej.Mieliśmy pozwolenie od wojska na przejście przez poligon i w końcu zaliczyłem ten fragment wybrzeża.Była niedziela do tego Zielone Świątki ,dlatego też musieliśmy nabrać dużo wody.Kulminacja upałów była dziś i jutro,a po drodze nie istniała możliwość zaopatrzenia w cokolwiek.
cdn
Wyruszamy z rana w kierunku Jezierzan i wkrótce jesteśmy przy wartowni i poznajemy nowego kolegę Wojtka.Tu ma miejsce mała przepychanka z mało rozgarniętym ochroniarzem i dopiero po kilku telefonach do jakiegoś oficera wchodzimy na teren wojskowy.
Podczas wyprawy nie obowiązywała nas właściwie żadna dyscyplina,jednakże w tym dniu był wymóg przejścia w zwartej grupie.Robiliśmy to tak,że osoba idąca jako pierwsza zatrzymywała się co pół godziny i czekała na pozostałych.Potem zwieraliśmy szyki i naprzód.Po 3 postojach był odpoczynek i następne 1,5 godziny marszu.Ja postanowiłem pełnić rolę zająca,bo pot lał się strumieniami i nie ukrywam,że chciałem jak najszybciej uciec ze skwaru.
Odcinek bardzo mi się podobał,może temu,że był dla mnie nowy.Spotykamy kilku żołnierzy mających wolne i plażujących,jak też kilka wozów bojowych.
Po przekroczeniu wyschniętej prawie rzeki,będącej praktycznie granicą poligonu{choć oficjalnie to jeszcze 2 km}
Przestaje nas obowiązywać reżim i każdy idzie swoim tempem.Postanawiam gnać do Ustki bo kończy mi się woda,a tu jeszcze 8 km marszu.Okazało się że z kwatery w ten świąteczny dzień mieliśmy jeszcze przynajmniej ze 2 km, do spożywczego,ale po zdjęciu ciężkiego plecaka i chłodnym tuszu ,taki spacer to przyjemność.Na przedmieściach natknąłem się na Włodka i Wojtka i trochę błądzimy ,aby znalezć nikomu z nas nie znaną bazę na peryferiach.
Ale potem to już sama przyjemność .Dołącza do nas jeszcze Hubert i posiłkujemy się w różnych lokalach i długo spacerujemy po pięknej i zatłoczonej Ustce.Zapominam zupełnie o nieco dokuczających odciskach.Jest wesoło non stop żartujemy i robimy głównie z Hubertem jakieś jaja.
M in. ziom wymyśla ,aby ubrać i sfotografować ustecką syrenkę.Zdejmuję swoją przechadzkową koszulkę i ubieramy roznegliżowaną syrenę,powstaje ciekawe zdjęcie.
Wieczorem nie mamy dość i idziemy na kolację do lokalu obok bazy.Tu mam w końcu okazję ,spotkać i dłużej pogadać z Basią i Piotrem niezwykle miłym młodym małżeństwem górali.
To był kolejny wspaniały dzień zaczął się od ciężkiego survivalu,a zakonczył na spacerach i imprezowaniu.
dzień 9 poniedziałek 9 czerwca 2014 Ustka-Smołdziński Las ok 35 km
Dołącza do nas Ania z Krakowa i Mariusz.Z Anią wędrowałem krótko w ekipie z 2012 ale witamy się jak starzy znajomi.Po odprawie wybieram plażę i idę w dosyć długi męczący ok 16 km odcinek do Rowów.
Idzie mi się dzisiaj wyjątkowo ciężko,mam kryzys,wlokę się pod koniec stawki.Bardzo często robię odpoczynek ,to na batona ,nawodnienie się ,czy też "poprawienie makijażu",co w naszej gwarze oznacza czynności po przeczyszczeniu jelit.
Pogoda bezwietrzna,upalna ,raj dla wczasowiczów ,dla nas niekoniecznie,widzę coraz więcej turystów.
W Rowach z ulgą odpoczywam "u Juliusza" ,żegnam się z Piotrem i Basią planowo kończącymi tutaj marsz.
Pożywne dania w przyjaznej nam restauracji tylko nieznacznie dodają mi sił,odwlekam wymarsz ile się da ,rozważając nawet nocleg w Rowach i dogonienie ekipy jutro.
Podejmuję decyzję,że idę..Hubert z dziewczynami Agatą i Martą wybiera szlak ,ja konsekwentnie stawiam na plażę .
Nie boję się wysokiej temperatury,mam wodę,pustynną czapkę ,a marsz tuż przy wodzie naprawdę daje ulgę..
I bardzo dobrze mimo pewnego "survivalu" wspominam ten etap.W Rowach tłumy potem przez 8 km nie spotykam kompletnie nikogo nawet z ekipy .Tylko ja morze i ptaki .Takie momenty są najwspanialsze.
Przed Czerwoną Szopą widzę dopiero śpiącego Mariusza i pływającą w morzu Anię F.
Nie przeszkadzam im i oddalam się ,by dobre pół godziny odpocząć na znajomej ławce.Marzę już tylko o tym ,by znalezć się na kwaterze i zająć się pęcherzami,a tu jeszcze godzina drogi wgłąb lądu,bo mieszkamy w dwóch miejscach,a ja wtej o 2 km dalszej.
Jest bardzo cicho ,turyści tłumnie nie docierają w ten zakątek nawet w sezonie
.Idzie tylko jakaś niemiecka rodzina.Ostatnio przypominam sobie język niemiecki,którego uczyłem się w szkole i postanawiam do nich zagadać i o dziwo rozumieją.Są zaskoczeni ,że tyle idę "z buta" i życzą szczęśliwej wędrówki.
Na bazie jest już oczywiście Kuba.,on zawsze na nas czekał i dbał o wszystko.Czasami było mi go żal że musi pędzić i zapewniać nam zaplecze,ale przecież sprawia mu to nie mniejszą frajdę od wędrówki
Robię pranie i opatrywanie ran .Jest gorzej niż myślałem ,bo powstał na stopie duży pęcherz wypełniony płynem surowiczym i krwią..Nie ryzykuję przekłuwania i zakażenia,pokrywam go tylko ostatnimi plastrami żelowymi .
Nie ma mowy o wycofaniu się ,muszę wydostać się z tego pustkowia i dotrzeć jutro do Łeby,tam jest punkt medyczny
dzień 10 wtorek 10 czerwca 2014 Smołdziński Las - Łeba ok.25 km
Wyruszam z Hubertem szlakiem pod latarnię Czołpino .To też dla mnie nowość ,jeszcze tędy nie szedłem.Kilkaset schodków podejścia ,latarnia i malowniczy szlak nad morze wynagradza mi trud.,a nasz dzielny kamerzysta wraca kilka kilometrów ,by przejść przez Wydmy Czołpińskie.
Plażą wlokę się do Łeby chyba z 8 godzin,co normalnie zajmuje 4-5 godzin,robiąc kilkanaście postojów i zdejmując buty.
Dogania mnie oczywiście Hubert i pomaga mi w trudnych momentach,często też spotykamy powoli idącą ,borykającą się z kontuzją Agatę wspieraną przez Martę.
Są momenty,że rozpaczliwie szukamy cienia przed żarem lejącym się z nieba.Mój przyjaciel mający survivalowe zainteresowania usiłuje sklecić parawan z noża,i sznurków ,kijków i rzeczy znalezionych na plaży.Raz uciekamy z kawałka wydmy dającej cień po ataku gryzących owadów.
Wylegujemy się też ze wzrokiem na poziomie morza,wyobrażając że jesteśmy na nie zatłoczonych wyspach Oceanii.
Za Górą Łącką już blisko i chcę już iść sam i nie męczyć towarzyszy swoim tempem.
Do miasta wchodzę z Agatą i Martą .Lewa noga Agaty powyżej kostki przez opuchliznę dwukrotnie zwiększyła objętość i zle to wygląda.
Po prysznicu kuśtykam do apteki ,bo ją za chwilę zamkną i kupuję dużo plastrów ,jutro po drodze może być różnie i następnie do lekarza.Wita mnie i poznaje ten sam doktor co w 2012.i kompletnie mnie zaskakuje .Pęcherz z krwią zrobił się szeroki i pojemny .Diagnoza i leczenie to siedem dni nie chodzenia ,a wręcz leżenia z nogą wysoko i maści.
Uprzedzę fakty i powiem,że goiło się z 20 dni ,tyle,że w ogóle nie leżałem tylko chodziłem jak umiałem.
No cóż z pełnym spokojem i bez żalu przerywam wyprawę,w końcu medalu za to nie dostanę i nie jestem typem ryzykanta.
Zabrakło mi do mety 105 km
Postanawiam wykupić dodatkowy nocleg i odpocząć ,a nóż się podgoi i pójdę.Na drugi dzień widzę,że jednak nic z tego nie wyjdzie i pakuję manatki .To samo robi Agata
.Z tego co wiem pozostali doszli już bez strat.
Żegnam się z wszystkimi serdecznie na urodzinach Gosi ,bo akurat były wieczorem iu wszyscy byli w komplecie
Do następnego Przyjaciele
ps jeszcze filmik
http://www.youtube.com/watch?v=VCH9fAuoKzk