Gressil napisał:
Dobrze, że zauważasz również minusy takiego stylu życia ponieważ w przypadku jeżeli udałoby Ci się zrealizować swoje marzenie (czego Ci życzę) mogłabyś się niemiło rozczarować.
Zauważam minusy, jednak dla mnie one są przyjemnym wyzwaniem. Wiele więcej widzę minusów w obecnym życiu i nie pakuję się w nic nowego, więc nie miałabym czym się rozczarować.
Gressil napisał:
Piszesz, że chciałabyś żyć bez żadnych wygód, a czy próbowałaś jakoś zasmakować tego sposobu na życie?
Bo te wygody nie są dla mnie wygodą. Psują mnie i niszczą mój prawdziwy kontakt z naturą. Wiesz, jak pisałam na początku, miałam prababcię. Pamiętam, że jechało się miastem, później na uboczu drogą, gdzie już wokół były same pola jak to zwyczaj bywa, gdy się jedzie przez Polskę. Nagle z ulicy skręcało się w leśną dróżkę i jechało przez las jakieś 20 minut. Gdy wyjeżdżało się z lasu, można było zobaczyć wieeeeeelkie pole a w oddali drewniany dom z pięknym ogrodem, kurnikiem, oborą, stodołą.... Prababcia nie miała prądu ani łazienki a wodę czerpała ze studni. Spędzałam tam niemal każde wakacje od mego poczęcia aż do jej śmierci. Prababcia wiele mnie nauczyła. Sama piekła chleb, sama pieliła ogródek, czego teraz uczy mnie dodatkowo mama. Pradziadek był spokojnym człowiekiem. Popołudniami lubił przesiadywać na ławeczce przed domem i przepięknie grał na skrzypcach. Pomimo ogromu pracy, której wymagała uprawa tego wszystkiego, czuło się niesamowitą wolność i bliskość z naturą. Czuło się tę Boską istotę w każdym listku na drzewie, w każdym śpiewie ptaków. Miałam zaledwie 5 czy 6 lat a już doiłam krowy, ganiałam koguta (widziałam nie raz jak pradziadek rąbie głowy kurom, a one dalej latały po podwórku, jednak zawsze przy uśmiercaniu modliło się w podzięce do Boga, że ta wspaniała istota mogła żyć, byśmy teraz my mogli żyć- mięso jadało się rzadko) i zbierałam ręcznie te okropne stonki z ziemniaków, które teraz wszędzie zabijane są chemią jak wszystko zresztą. Po całych wakacjach spędzonych w tym raju wracałam do rzeczywistości. Do szkoły w mieście, gdzie wszystkie dzieciaki chodziły jak zombie wślepione w ekrany swoich telefonów komórkowych i przechwalających się co rusz jakimiś nowymi gadżetami od rodziców. Nie byłam biedna, ale jak się nie miało jakiejś nowej "modnej" rzeczy, czy nawet obciachowy telefon, to nie miało co się liczyć na wielu znajomych, dlatego ślepo podążałam za tą masową manipulacją i czułam się jak robot. Cały czas myślałam tylko o tym, że z moją prababcią nie musiałabym mieć nowej komórki, czy nowych super butów by być szczęśliwa. Nie było oczywiście AŻ tak źle, byłam przyzwyczajona tak żyć i miałam znajomych, cieszyłam się, bawiłam, miałam normalne dzieciństwo z tą różnicą, że zawsze w głębi serca chciałam wrócić tam. Na wieś do mojej ukochanej prababci, która była dla mnie najwspanialszą osobą z całej mojej rodziny. Gdy zmarła, dom został zrównany z ziemią a teren poszedł na sprzedaż i szczerze nie mam pojęcia co się tam teraz dzieje. Ubolewa nad tym także moja mama, która zdaje się ma wypisane w oczach tęsknotę za tym miejscem bardziej niż ja. Zawsze dbały o mnie z babcią, bym miała odporny organizm i uczyły mnie tajników medycyny niekonwencjonalnej. Prawie nigdy nie chorowałam, a jeżeli już (bo gorączka tez jest czasem organizmowi potrzebna) przechodziłam to szybko i bez żadnej chemii. Raz pamiętam byłam niesamowicie chora i lekarz zalecił serię antybiotyków, syropów i wszystkiego. Mama postawiła mi w domu bańki. Po tygodniu lekarz pochwalił mnie, że taki okaz zdrowia ze mnie już po tygodniu! A recepta leżała w koszu... Trochę się rozpisałam i zbiegam z tematu, jednak wszystko to sprowadza się do tego jak ukształtowała się przez te wszystkie lata w mojej głowie taka koncepcja życia. Teraz mamy z moją mamą ogródek działkowy na uboczu miasta i spędzamy tam każdą wolną chwile. Tam uczę się ogrodnictwa. Ja obecnie studiuję kierunek, który wybrałam tylko i wyłącznie z pasji.
Gressil napisał:
Jakaś szkoła przetrwania ? Jakiś sposób który pozwoli Ci zobaczyć jak to będzie wyglądało.
Nie potrzebuję szkoły przetrwania, gdyż nie zamierzam zamieszkać w dżungli w szałasie, tylko na prawdziwej wsi. Cieszyłabym się również, gdyby to była wieś złożona z większej ilości domów, w których mieszkała by moja rodzina, czy ludzie chcący żyć jak ja. Każdy by się nawzajem uzupełniał w prowadzeniu gospodarstw i nie było by tak samotnie.
Gressil napisał:
Piszesz o rezygnacji z wszelkich dóbr świata nowoczesnego. Mnie zastanawia w jaki sposób ? Gdzie znajdziesz miejsce odseparowane od świata ? Musiałabyś chyba szukać na prawdę daleko.
Ze znalezieniem miejsca może nie było by trudności, gorzej, że nie stać mnie póki co by mieć na własność tyle ziemi, ale jeszcze mam trochę czasu i robię wszystko, by zbliżyć się do osiągnięcia celu.
Gressil napisał:
Możesz podać przykład małżeństwa o którym piszesz ? Napisz coś więcej na ich temat. Jak to wygląda. Rozmawiałaś z nimi ? Pytałaś czy trudne było zrealizowanie pomysłu ?
Jedyne co bliżej mogę Ci przedstawić, to pewien dokument, jednak chciałabym zaznaczyć, że ich życie nie jest dokładnie tym co bym chciała, ponieważ nie mają gospodarstwa, ale bardzo ich podziwiam i doceniam i co najważniejsze - pokazują, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy żyją tak z własnej woli i są szczęśliwi.
(na początek wstawiam link, do krótkiego reportażu o popularnym też małżeństwie, które prowadzi ekowioskę w Barkowie i ogólnie o ludziach, którzy chcą żyć w zgodzie z naturą) - pokazuje to niewiele i tylko "mniej więcej" ,ale zobaczyć nie zaszkodzi.
(nie wiem jak dodać link, więc dołączam pliki)
Pokaż załącznik: zgoda z natura.txt
No i reportaż o człowieku na Łotwie (bardzo inspirujący)
Pokaż załącznik: na lotwie.txt
Na koniec jeszcze tylko dodam, że nie muszę się tam zaszywać na Amen i koniec. Nie umarłabym, gdybym raz na jakiś czas zajrzała do miasta, kogoś odwiedziła, czy pozałatwiała jakieś sprawy. Chciałabym też móc podróżować. Zwiedzić kilka pięknych miejsc na tej cudownej planecie.