Bitwa skończyła się sukcesem. Mutanci triumfowali obnosząc się ze zdobyczną bronią. Ludzie pilnowali pojmanych żołnierzy z Nowej Moskwy a
Broen oddawał się sadystycznym gierkom, w których główną rolę odgrywali pojmani Legioniści. Razem z nowomoskiewskimi żołnierzami pojmano też kilkudziesięciu naukowców. Jak się okazało wysłał ich tu Lord Nowej Moskwy. Od kilku lat badali możliwości Piramidy a teraz mieli użyć teoretycznej wiedzy do tego by uruchomić tę konstrukcję. Jednak bez brakującego elementu nie byli w stanie wykorzystywać jej pełnych możliwości. Po przesłuchaniu kilku z nich
Ardolf zaczął badać piramidę, ale nie wiele to dało. Jej enigmatyczny mechanizm działania był pełen niespotykanych rozwiązań. Paradoksalnie jednak to Ardolf był w stanie zrozumieć lepiej metodę jej działania niż ludzie. Była ona zbudowana na podstawie technologii stworzonych w habitatach, jeszcze w czasach przed wojną z Wysłannikami. Wiedza ta została w znacznej mierze utracona przez ludzkość, ale nie kto inni jak Korsydzi specjalizowali się w jej "rekonstrukcji". Stąd Ardolf wiedział jak niebezpiecznym narzędziem może być ta machina jeśli dostanie się w niepowołane ręce. Manipulacja czasem i przestrzenią pozwalała nie tylko na otwieranie tuneli do odległych zakątków kosmosu, ale również na kształtowanie bieżącej rzeczywistości.
Prawie godzinne badania nie dały wielkich rezultatów. Ostatecznie postanowiono ściągnąć do doliny element sterujący:
Dwa statki skierowały się w stronę piramidy. Na jednym z nich znajdował się starożytny atrefakt (jak to mutanci określali takie przedmioty). Podłączenie nie było problemem. W momencie gdy tylko przystawiono go do pozostałych elementów jakby sam z siebie "wrósł" w swoje miejsce zaś na jego powierzchni pojawiło się kilkadziesiąt podświetlonych znaków - rodzaj klawiatury. To one zapewne służyły do wprowadzania komend. W międzyczasie sprowadzono z Dune Town i Nowego Toronto kilku najlepszych inżynierów i fizyków astro-kwantowych. Oni również wpadli w podziw dla geniuszu swych przodków. Razem z Ardolfem prowadzili dysputy mające na celu ustalenie zasad kontrolowania Czerwonej Piramidy.
Karr, Broen i generał Savoir słuchali wywodów o różnych prawach, zasadach, wzorach, hipotezach i teoretycznych modelach. Nie mieli wielkiego pojęcia o tym co mówiono w ich obecności. Tylko Karr jako tako śledził te dywagacje. W tym czasie Brostorm wraz z Xetronem oddawali się medytacji. Przez dłuższą chwilę znajdowali się z boku tych wydarzeń. Nie zwracano na nich większej uwagi aż...
Nagle jakby znikąd pośród naukowców pojawiła się dziwna postać. Stary Fidelita o pokrzywionej posturze, odziany w tradycyjne szaty szamanów plemion. Karr początkowo nie mógł sobie przypomnieć skąd go zna, ale wtedy jak grom z jasnego nieba wpadła mu do głowy myśl:
-To ten? Shinesgee? T... Turkov?
Starzec podszedł do miejsca gdzie znajdował się element sterujący. Wojskowi chcieli go zatrzymać, ale jakby... nie mogli... Fidelita wprowadził jakiś ciąg znaków i odwrócił się do Brostorma. Obaj w tym samym momencie wypowiedzieli słowa ze starożytnych ksiąg:
-Co miało być będzie, co było znowu nastanie. Czas, przestrzeń, jedność. Nie wam do tego. Nie wam... To mówię ja... Turkov...
Nikt nie rozumiał o co chodzi. Wszyscy patrzyli na tę scenę ze szczerym zadziwieniem. Tylko Brostorm Starszy patrzył prosto w oczy starca z uśmiechem na ustach.
W mgnieniu oka z Czerwonej Piramidy wydobyła się wszechogarniająca ściana energii:
Niesamowita moc tej nieziemskiej energii okryła wszystko i wszystkich. Ogarnęła całą planetę docierając w jej najodleglejsze zakątki. Rozciągała się od samej ziemi po niebiosa a może nawet dalej...
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Ardolf obudził się w dziwnym, nieznanym mu miejscu. Otaczali go jacyś mutanci i żołnierze z Metropolii. Dodatkowo stał przy dziwacznej konstrukcji, która nie przypominała nic co widział wcześniej. Rozejrzał się dookoła. Wszędzie panowało zamieszanie. Inni chyba też nie wiedzieli co się stało bo wyglądali na tak samo zdezorientowanych. Po kilkunastu minutach zauważył jak jakiś Fidelita przemawia do tłumów:
-Nie możecie tutaj zostać! Wracajcie do domu! Ludzie nie mogą łamać Zawieszenia Broni! A wy mutanci idźcie do swych wiosek i głoście dobrą nowinę! Księgi mówią prawdę! Wierzcie mi na słowo! - Ardolf rozpoznał w nim legendarnego mędrca Brostorma Starszego.
Zarówno ludzie jak i mutanci posłuchali słów mędrca i ruszyli w swoją stronę. Jako że nie pozostało mu nic więcej Woolsey tez udał się do swej siedziby. Jednak jego zdziwienie było ogromne gdy nie tylko odkrył, że w ciele ma implanty, których wcześniej na oczy nie widział, ale dowiedział się też, że przebywa na innym kontynencie. Ponadto jego kryształ mocy zniknął. Wściekły na niewyjaśnione wydarzenie wrócił w okolice Dune Town.
Tam przez następne dwa lata oddawał się dalszym eksperymentom. Nie żałował sił i środków. Ostatecznie powtórzył swój sukces i stworzył kolejny kryształ mocy. Wydając sporo sztuk złota wykorzystał wiele kanałów aby skontaktować się z władzami Dune Town. Zaryzykował przedstawiając im swój wynalazek i opisując jego działanie. Lord von Bernn był zachwycony tym co przedstawił mu Korsyd. Ardolf został obywatelem Dune Town i stał się jednym z najbardziej szanowanych naukowców w metropoliach wiodąc wygodne i naukowo owocne życie w mieście Lorda von Bernn'a:
Jedno tylko go zastanawiało. Kiedy obudził się w niecodziennych okolicznościach gdzieś w środku dżungli na zupełnie innym kontynencie podszedł do niego jakiś mężczyzna i rzekł:
-Sam go znajdę. Dzięki za wszystko Ardolfie...
...
Broen po pożegnaniu swego kompana wykorzystał zamieszanie i ruszył na poszukiwanie mitycznego Strażnika. On wiedział co się stało. Tak jak wiedzieli to inni obdarzeni mocą telepatyczną. W ich pamięci czas zachował ciągłość, mimo że tak jak inni mieszkańcy Ziemi "obudzili się kilka dni wcześniej". Jakkolwiek wytłumaczyć tego Broen nie potrafił to po prostu pamiętał swych kompanów i wydarzenia związane z Shivą. Pamiętał też o słowach Brostorma i jego instrukcjach. Podążył za śladem energii mentalnej i dotarł do jaskini ukrytej pośród obrośniętych gęstą dżunglą górskich stoków, które niczym mur otaczały Dolinę Frei. Tam też odnalazł cel swojej podróży:
Potężna bestia jakby wiedziała po co tam przyszedł. Rozpoczął się mentalny pojedynek między siłami telepatycznymi Fidelity i Wysłannika, który niegdyś kontrolował inne kreatury ze swego gatunku. Szala zwycięstwa przeważała się z Broen'a na Strażnika i znów na Fidelitę by zaraz przechylić się ponownie na kreaturę. Było to ciężkie starcie, które prawie kosztowało Adlera życie. Prawie... W ostatnich zrywach pokonał Wysłannika i objął nad nim władanie. Brostorm nawet nie przypuszczał jakiej mocy doświadczył Broen kiedy przeniósł swą świadomość wewnątrz umysłu pokonanego stwora. Możliwości, których zaznał wydawały się niczym nieograniczone. W ciele bestii zszedł do Czerwonej Piramidy i udał się do jej promienia. Wszyscy już zdążyli udać się w swoją stronę. Zresztą nic dziwnego bo pojedynek między Breonem a Wysłannikiem trwał prawie dwa dni...
Kiedy stanął wewnątrz konstrukcji nie musiał nic robić. Nagle pojawiły się wyładowania elektrycznie "spływające" z góry na dół piramidy. Stawały się coraz bardziej intensywne. Ich siła z czasem mogła budzić nawet niepokój. Kiedy moc piramidy sięgnęła zenitu w górę wystrzelił promień, w którego środku znalazł się Broen. Tyle pamiętał. Później obudził się w swym ciele tuż obok martwego Strażnika.
Rzeczywiście czuł nową moc. Nie tylko zwiększył swój potencjał, ale też zyskał nowe umiejętności. Po tych wydarzeniach wędrował trochę po świecie. Po dwóch latach udał się do Shinesgee gdzie przywitał go Brostorm. Nakazał mu nigdy nie mówić o tym co widział i poprosił go o przyłączenie się do jego drużyny. Brostorm zorganizował grupę telepatów wspartą przez Sędziów Zakonu Asasynów, którzy ścigali pozostałych przy życiu Legionistów, Wyznawców i tych spośród Gragów, którzy służyli Shivie. Wyjaśnił mu też, że Shiva i jej kompani Gangrele nie żyją:
-Ci, których energia wygasła przed cofnięciem czasu nie wrócą. Oni na zawsze zostali usunięci z naszego wymiaru... My natomiast zostaliśmy przeniesieni do wcześniejszych czasów
Broen odetchnął z ulga słysząc to. Brostorm zapewnił go też, że ślad po tej organizacji zaginął. Po śmierci swych mocodawców jedynie niedobitki kręciły się tu i ówdzie, ale i one były skrzętnie eliminowane.
W Shinesgee spotkała go też inna miła niespodzianka. Gdy przechadzał się jedną z wąskich uliczek zobaczył znajomą twarz. Skinął głową i uśmiechnął się. Lekko zdziwiony kaznodzieja oderwał się od czyszczenia rewolweru i odwzajemnił przywitanie przechodzącego obok Fidelity...
...
Deep czekał na wyrok śmierci uwięziony w areszcie kolonii wydobywczej Astoria. Potem na chwilkę jakby stracił przytomność. Kiedy się ocknął leżał na jakimś lądowisku po środku dżungli otoczony ciałami banitów i Mantargów. Nawet nie wiedział czy te wszystkie trupy to jego sprawka i wolał nie czekać by się dowiedzieć. Zniknął w dżungli wracając do swego normalnego życia. Po kilku miesiącach ewangelizacji trafił do Shinesgee. Znał to miejsce bo na Mglistym Wybrzeżu był już wcześniej. Nawet spotkał mędrca o imieniu Brostorm. Nie byli jednak w jakiś familiarnych stosunkach. Tym bardziej zdziwił się, gdy ów mędrzec przywitał go jak starego kolegę. To zaskoczenie przebiło nawet moment, gdy zobaczył swoja nową twarz po raz pierwszy. Ufny w wyroki Boskie potraktował to wszystko (włącznie z nowymi implantami) jak swego rodzaju nagrodę za wierną służbę. Przez kilka lat wiódł spokojne życie w fidelickiej osadzie. Brosotorm płacił mu w złocie za to, że "pomagał w ochronie wioski" chociaż jej wojownicy zwykle potrafili sobie sami z tym poradzić. Deep czasami ustrzelił paru niesfornych rozbójników kręcących się gdzieś pośród wydm... a generalnie relaksował się czytając Biblię.
Dopiero po dłuższym czasie zapragnął powrotu do metropolii. Brakowało mu trochę tego miejskiego zgiełku. Od jego niedoszłego wyroku minęło już trochę czasu, więc stwierdził, iż sprawa pewnie "przycichła". Dzięki przemytnikom dostał się do Dune Town i pierwszą rzeczą, która go spotkała po wyjściu na ulicę był zatarg z jakimś nieokrzesanym punkiem. Ich zapał ostudził dopiero prysznic zafundowany przez przejeżdżającą limuzynę. Wtedy Priest stwierdził, że chyba jednak woli żyć w Shinesgee, gdzie traktowano go jak bohatera...
...
Izzy'ego morze wyrzuciło na małej wyspie. Przez dwa dni dryfował trzymając się jakieś nadpalonej opony. Nie miał bladego pojęcia jakim cudem się tam dostał. Poza tym chyba lekko zwariował bo co jakiś czas słyszał głosy w swojej głowie. Wolał jednak o tym nie opowiadać. Tym bardziej nie opowiadał o tym, że jego rany goiła jakaś fioletowa ciecz. Na wyspie znajdowała się mała osada banitów, którzy zajmowali się głównie przemytem. Izzy odnalazł się wśród nich dość szybko i długo też nie czekał aby stać się jednym z ważniejszych mieszkańców. Jednak jego prawdziwe sukcesy przyszły dopiero później. Na tej zapomnianej wysepce odkrył bowiem dwie utalentowane panie:
Longbow zajął się "napie*dalaniem w gary" i razem z Jessicą i Merlin stworzyli zespół "Law Breakers", który zdobył szczyty list przebojów w metropoiach i po paru latach i paru wydanych albumach uzyskali status "legendy rock and rolla". Była to historia jak wiele innych. Nikomu nie znani muzycy z zad*pia wspięli się na piedestał. Izzy oprócz bycia perkusistą zajmował się sprawami organizacyjnymi (był menedżerem). W ramach tego czasami przyłożył komu trzeba lub wydusił nie uiszczoną gażę. Chociaż sporadycznie miał tendencję do wdawania się w kłopoty bez powodu tak jak wtedy gdy w Dune Town doszło do rękoczynów z pewnym kaznodzieją. Dopiero gdy spadła na nich struga brudnej wody oboje odstąpili.
-Kolejny bogacz... tfu... - Izzy splunął spoglądając na pojazd z napisem "Abricrow Corporation"...
...
Rivald kiedy widział takie scenki uśmiechał się tylko. Proste życie ulicznego gangstera zostawił już za sobą. Odpalił kolejne cygaro od zabytkowej stu dolarówki i zrelaksował się w wygodnej limuzynie. Zaczął wspominać jak to "kręcił" interesy na ulicy, jak strzelał i jak do niego strzelano. Życie wtedy było wbrew pozorom prostsze i mniej stresujące niż dzisiaj. Coś za coś. Przez ten cały stres wyłysiał nawet trochę:
Abricrow wyprał swoje brudne kredyty i zainwestował je rozsądnie. Ten pomysł przyszedł mu do głowy, gdy w wyniku jakiś niesprecyzowanych wydarzeń znalazł się pośród zgliszcz wielkiego statku latającego. Tym bardziej był w szoku gdy odkrył, że w prawej ręce dzierży czyjąś gadającą głowę, z której sączyła się fioletowa ciecz. Rivald rozwalił to "coś" granatem a później udał się do Dune Town. Nie trzeba raczej wspominać, że i ta podróż była oddzielną przygodą.
Po tym wszystkim czuł, że nadszedł czas na "zalegalizowanie" swych dochodów i otwarcie własnej firmy. Nie to żeby czasami komuś nie pogroził, ale to już nie to co kiedyś było. Natomiast o tym, że po utracie przytomności pojawił się nagle tysiące mil od miejsca gdzie był kilka sekund wcześniej nie rozmawiał raczej. Większość ludzi pamiętała jakieś, krótkotrwałe zaburzenie świadomości w tym dniu, ale w najgorszym wypadku dochodziło do rozlania sobie kawy na spodniach. Dlatego Rivald wolał nie dzielić się tym, że nie wie dlaczego znalazł się wtedy na innym kontynencie. Zresztą ta sprawa i tak obrosła w różnie plotki stając się jedną z wielu miejskich legend. Niektórzy twierdzili, że jakaś tajna organizacja była w to zamieszana albo że zrobił to rząd itd. Abricrow zwykle ucinał te rozmowy zmieniając temat na bieżący stan rozgrywek ligowych i pozycję jego zespołu w rankingach. Najczęściej rozmowa szybko schodziła na jednego zawodnika, cyborga o imieniu Karr...
...
Karr po wydarzeniu nazwanym przez niektórych fanów spiskowych teorii dziejów "rządowym zaćmieniem" znalazł się w towarzystwie kilku tysięcy huskańskich wojowników. Zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wydostał się z zapomnianej stacji Samson 1 i znalazł się w Ameryce Północnej w przeciągu setnych części sekundy. Również i on nie lubił rozmawiać o tym dniu widząc, że jego historia jest zdecydowanie bardziej abstrakcyjna niż historie innych. W każdym razie po tym jak zdał sobie sprawę gdzie jest skontaktował się z Lordem. Ten zirytował się mocno i "zwolnił" Karr'a. Cyborg nie robił sobie z tego wiele. I tak jakimś sposobem miał nowe części i broń. Przyłączył się do kilku bralskich wojów i razem z nimi wędrował po świecie ucząc się nowych technik walki. Później zasłużył się pewnej huskańskiej wiosce, która w zamian za pomoc zdradziła Karr'owi kilka tajemnic pancerza używanego przez Jeźdźców Czaszki. Napakowany nowymi zdolnościami, bronią i z nowiutką zbroją wrócił do metropolii:
Tam zapisał się do nowo utworzonej Ligii. Był to sport, w którym drużyny wojowników mierzyły się na arenach gdzie walczono na śmierć i życie. Karr czuł się tam jak ryba w wodzie i aż do emerytury triumfował w każdych zawodach stojąc na czele drużyny o nazwie "Bulldogs".
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Lata później, gdy nad znów spokojnym Mglistym Wybrzeżem zachodziło słońce, Brostorm Starszy w towarzystwie pewnego Sędziego z Zakonu Asasynów przechadzał się po wydmach:
-Wszyscy polegli?
-Tak Brostormie. Nie ma już nikogo z nich.
-Dobrze... Mówiłem ci o tych, którzy tego dokonali? Hahaha! Co to były za indywidua! Takich nam i ludziom trzeba... Niech żyją w świętym dostatku*...
*Fidelickie błogosławieństwo udzielane przez mędrców osobom najbardziej zasłużonym.
The End