- Dołączył
- 3 Maj 2007
- Posty
- 8 989
- Punkty reakcji
- 206
W ciemnych odmętach Pomroku coś drżało przeciągle i zmieniało kształty. Działo się to w przedziwnych domenach, gdzie pojęcia czasu, przestrzeni i materii wzajemnie się przecinają. W ciemnościach, pośród szeptów tysiąca głębokich głosów jawią się enigmatyczne wizje. Są to obrazy przyszłości, rzeczy jakie mają dopiero nadejść. Proste, acz mroczne umysły tutejszych mieszkańców, pilnie obserwują zamazane kształty. Od dawna są takie same. Kolejne bastiony ludzi upadają, a nieszczęśnicy stają się ofiarami splugawienia. Części z nich pradawne duchy rozrywają dusze na strzępy i żywią się nimi, niczym wilk surowym mięsem. Tym razem, astralni bywalcy byli szczególnie poruszeni. Gdyby zabłąkał się tu jakiś byt (z pewnością szalony), usłyszałby kakofonię przebrzydłego wycia. Upiory widziały w kolejnych wizjach następne cele Ciemności.
Było ich czterech, mieszkających na Wyżynie Wichrów. Każdy z nich miał przeznaczone płonąć w ogniu przeklętych. Żaden nie był pierwszym lepszym zabijaką, a doświadczonym wojownikiem czy okultystą. To tylko podjudzało upiory, cieszące się z nadchodzącego zwycięstwa. Tego typu przykłady, przekonują je bowiem o wzrastającej dominacji nad rzeczywistością. Oczy o nieopisanym wyrazie obserwowały już, jak ci nieszczęśnicy powoli spadają na dno otchłani. Dziś zapewne są zajęci swoimi sprawami i nie mają pojęcia o ponurej przyszłości. Ale ich czas nadejdzie, a przed przeznaczeniem pełnym męki i cierpień nie mogą już uciec.
Ale czasem zdarzają się wyjątki.
W klanie od jakiegoś czasu panowała nerwowa atmosfera. Wszystko zaczęło się paręnaście dni temu. Jeden ze Metropolitów klanu został brutalnie zamordowany w swoim gabinecie. Gdzie indziej spalono akta kronikarzy. Ktoś też skradł kwartę rytualnych masek, przeznaczonych dla nowicjuszy. Odpowiedź na te sytuacje sama cisnęła się na usta: agent, wśród rytualistów jest zdrajca. Birkart miał już do czynienia z Ebonitami. Wiedział, że część z nich wysyła ludzi do wolnych klanów. Tacy agenci nazywani są ,,Śpiochami”. Duża bowiem część ich pracy polega na uśpieniu czujności wroga. Zaczynają pomagać klanom, asymilują się z nimi, razem walczą, jedzą i spędzają wolny czas. A jednak pewnego dnia ich prawdziwa natura się ujawnia i zaczynają sabotować. Każdy zdawał się myśleć o tym samym, ale nikt z klanu nie wspomniał wyraźnie o Śpiochu. Kto poruszy kwestię pierwszy, sam może stanąć w kręgu podejrzanych.
Birkart wyruszył na zwiad wokół klanowych terenów. Może robił rutynowo, bo dbał o porządek. A jeśli sam miał wątpliwości co do lojalności swoich towarzyszy? Zabrał się z trójką kompanów. Dwóch było podległymi mu soldatami. Smith był niespokojnym, wiecznie spoconym mężczyzną o przerzedzonych włosach, opadającym mu za tył głowy. Elioth to bardziej szorstki osobnik, który nieraz udowodnił swoją wartość. Ostatnim był egzorcysta Marcbuel, o którym Birkart wiedział najmniej. Wzięli go ze sobą, z obawy gdyby przyszło walczyć z jakimś upiorem. Marcubel niewiele się odzywał. Szedł obok, nucąc jakąś mantrę i wywijając dymiącą kadzią, przewieszoną na srebrnych łańcuchach.
Czwórka przemierzała nieprzystępne ziemie, gdzie wysuszone krzaki walczyły o przetrwanie. Grunt był popękany, więc wszyscy musieli pilnie stawiać kolejne kroki. W dodatku liczne wzniesienia utrudniały wędrówkę. Wreszcie znaleźli się na rozstajach dróg, a właściwie tego co z nich zostało. Bardziej rozpoznawalnym śladami dawnej cywilizacji, były pochylone słupy, niewiadomego przeznaczenia. Elioth oparł się o zapomniany drogowskaz i zapalił papierosa.
- To gdzie, szefie?
Birkart zastanowił się. Jeśli dobrze pamiętał, kierując się na wschód, dotrą do pozostałości po starożytnych. Niewiele tego jest, ot jeden kompleks mieszkaniowy, niemalże obrócony w ruinę. Idąc na północ, musieliby przedzierać się przez bagna. Nieprzystępny klimat i prawie zawsze czai się tam jakiś splugawiony. Zazwyczaj były to pomniejsze kreatury, które nie są w stanie zagrozić doświadczonemu wojownikowi. Ot, mięso na rozgrzewkę. Zachód zaś krył stary ciąg podziemnych labiryntów. Prawdopodobnie były pozostałościami po jakimś bunkrze. Mało się mówiło o tym miejscu, a większość go unikała. Birkart mógł rzecz jasna zawsze zakończyć eskapadę i wrócić do swoich spraw w obozie.
W pomieszczeniu panował półmrok. Był to niewielki gabinet, urządzony skromnie, bez śladu nieporządku. W kwaterze inkwizytorów wszystko musiało mieć swoje miejsce. Biurko przy ścianie stało pedantycznie równo względem prostego dywanu z zielonej tkaniny. Ramy obrazów na ścianach, przedstawiające butne twarze, nigdy nie były spowite kurzem. A szklana tafla na jednej ze ścian zdawała się być pustą przestrzenią.
Fiodor, jeden z tutejszych inkwizytorów stał w pokoju i przyglądał się ze spokojem poprzez wspomnianą płaszczyznę. Było to weneckie lustro, jedno z nielicznych pozostałości po starożytnych. Pozwalało ono na oglądanie osoby z jednej strony, podczas gdy ta, widziała w nim tylko swoje odbicie.
Nieświadomy wnikliwego spojrzenia osobnik siedział na starym krześle w drugim pomieszczeniu. Poza tym meblem, na środku stał tylko niewielki stolik. Mężczyzna rozglądał się gorączkowo, a pot spływał po nim strumieniami.
Zaraz do Fiodora dołączył jego nadkomendny, Gamort. Masywny mężczyzna zarządzał całą siatką inkwizytorów w tutejszych okolicach. Znał już trochę Fiodora i wiedział, że był doświadczony w swoim fachu. Dlatego też Fiodora traktował z większym dystansem. Zazwyczaj nie wydawał mu rozkazów, a podsuwał wskazówki.
- To ten, o którym ci mówiłem. Wszystko masz w teczce – rzucił na biurko plik dokumentów.
W aktach znajdował się przebieg standardowych procedur zastosowanych wobec zatrzymanego. Fiodora szczególnie zainteresowała luźno doczepiona notka z ostatniego przesłuchania.
A zatem nekroklany. Facet przyznając się do takiej współpracy, był właściwie przekreślony. Tego typu grupy były szczególnie napiętnowane ze strony unii Omamu. Nekroklanyci wyrzekali się swojego człowieczeństwa, dla plugawych rytuałów ożywiania i współpracy ze zmarłymi. Jak można spółkować z kimś, kto przez kilkanaście lat był pożywką dla robaków, nikt nie chciał wiedzieć.
- Jest twój – Gamort rzucił tylko, nic nie tracąc z kamiennej powagi, która oblekała jego twarz.
Williar smętnie spojrzał do swojej sakwy. Dziesięć denarów nie było skrajną biedą. Jednakże dla osoby jego rangi, stanowiło to pewną ujmę na honorze. Egzorcysta zawsze powinien być poważany i stateczny, to była niepisana zasada. Dziesięć złotych monet ciężko było podpasować, pod jeden z tych epitetów. Dlatego też Williar od jakiegoś czasu podróżował po okolicznych obozach, szukając zajęcia. Towarzyszyło mu dwóch nieodzownych siepaczy. Altruiści, prawdziwe unikaty w tym zdeprawowanym świecie. Sami zgłosili się do tej fuchy, gdy Williar obwieszczał swój zamiar opuszczenia klanu. Pracowali za darmo. Duma, że mogą współpracować ze znanym egzorcystą, wystarczyła im jako zapłata. Podczas samej podróży niewiele się odzywali, zapewne nieco speszeni jego personą.
Williar od jakiegoś czasu zastanawiał się nad powziętym przedsięwzięciem. Targały nim wątpliwości. Owszem, czasem znajdował jakieś zadanie. Jednakże w tych okolicach, to splugawione potwory były prawdziwą plagą. A na materialnym przeciwniku egzorcysta niewiele się znał. Owszem, problem z upiorem czy złym ducha czasem się zdarzał. Nie było tego wiele, ot raz nawiedzona piwnica, kiedy indziej rzekomo nawiedzona dziewczynka. Po analizie okazało się, że to odmiana grypy.
Zawsze mógł powrócić do domu i spróbować czegoś nowego. W swoich wędrówkach nie oddalał się daleko od swojego ojczystego klanu. Z najdalszego punktu wędrówek, wracałby jeden dzień drogi. Z drugiej strony coś go niepokoiło. Upiorów nigdy nie brakowało. Zatem fakt, że on sam nie ma zajęcia, powinien być dobrym omenem dla tutejszych mieszkańców. Ale Williar dobrze wiedział, że zło nie znika, ot tak. Musi się szykować coś większego.
Krocząc między sczerniałymi gałęziami niewielkiego zagajnika, ujrzał jakieś zabudowania między drzewami.
To był klan Rytualistów spod znaku Błękitnej Wstęgi. Kolejny dowód na miażdżąca siłę splugawionych. Wszędzie leżały zniszczone skrzynie, beczki, gdzieniegdzie widniały zaschnięte ślady posoki. Ciała poległych nie były już nawet chowane. Uzupełniały głęboki rów, niedaleko prowizorycznego ostrokołu wokół klanu. Egzorcysta wkroczył na nierówny bruk między budynkami i namiotami, wymalowanymi w mistyczne symbole. Wokół niego czmychali mieszkańcy, których można niemalże przyrównać do szarych cieni. Wszyscy byli tak wychudzeni, że niemal niewidoczni w zachodzącym słońcu. Kilku z nich odważyło się wysunąć głowy z domostw i strwożonym wzrokiem obserwować gościa. Egzorcysta bardziej zwracał uwagę na wystrój tego miejsca. To musiał być niegdyś majestatyczny klan. Na ziemi walały się jeszcze resztki zdobień z budynków, a w oddali majaczyła stara świątynia. Spuścizna po starożytnych – trudne do zidentyfikowania, kamienne bóstwo górowało nad okolicą.
1. Świątynia
2. Sklep dla okultystów
3. Tawerna
4. Dom szkolenia okultystów
5. Murowana stajnia
Phellan ostrzył swój miecz na osełce. Stary kamień mocno trzeszczał, gdy natrafiał na nierówności ostrza. Nosił on ślady ostatniej walki ze bandą ghuli na wschód od klanu. W przeciwieństwie do pewnego egzorcysty, z którym los miał go splątać, Phellan nie narzekał na nudę. Mimo to był w podobnej sytuacji finansowej. Nowy miecz, oraz łuk sporo kosztowały.
Obok siedział jego znajomy, Wiktor. Tęgi mężczyzna był jednym z poważanych przedstawicieli przepytywaczy.
Ów grupa zajmowała się licznym akcjami w terenie, między innymi zwiadami. Mężczyzna niedość, że niesamowicie zręczny, to równocześnie kawał chłopa. Powiadano, że gołymi rękoma zabił niedźwiedzia, którego futro nosi pod tuniką. Sam Phellan także był poważany w klanie. Przechodzący mieszkańcy na widok tej dwójki kłaniali się i pozdrawiali.
- Dzisiaj biesiada u Belfosta. Pamiętasz go, nie? – zaczął Wiktor.
Żerca oczywiście kojarzył Belfosta. Był to kolejny znajomek, klanowy handlarz. Poważny, stanowczy człowiek o przenikliwym spojrzeniu. Jednak jak każdy soldat lubił czasem popić, toteż przyjęcie nie było niczym specjalnym.
- Wybierałbyś się, hm? Ostatnio trochę się przepracowujesz. Czas się rozluźnić przy butelce czystej. No, nie daj się namawiać.
Phellan miał dziś wieczór dokonać zwiadu wokół południowej części klanu. Podobno kilku mieszkańców widziało tam w nocy niewyraźne kształty. Soldat imieniem Arwel, wynajął Phellana, aby zajął się tą kwestią. Prócz dzisiejszego dał mu jeszcze dwa dni. Cena wynosiła trzydzieści denarów po robocie. Teoretycznie powinien zająć się tym od razu, ale z drugiej strony miał jeszcze trochę czasu. Żerca oderwał się od ostrzenia miecza i spojrzał na Wiktora, wyczekującego odpowiedzi.
Było ich czterech, mieszkających na Wyżynie Wichrów. Każdy z nich miał przeznaczone płonąć w ogniu przeklętych. Żaden nie był pierwszym lepszym zabijaką, a doświadczonym wojownikiem czy okultystą. To tylko podjudzało upiory, cieszące się z nadchodzącego zwycięstwa. Tego typu przykłady, przekonują je bowiem o wzrastającej dominacji nad rzeczywistością. Oczy o nieopisanym wyrazie obserwowały już, jak ci nieszczęśnicy powoli spadają na dno otchłani. Dziś zapewne są zajęci swoimi sprawami i nie mają pojęcia o ponurej przyszłości. Ale ich czas nadejdzie, a przed przeznaczeniem pełnym męki i cierpień nie mogą już uciec.
Ale czasem zdarzają się wyjątki.
* * *
W klanie od jakiegoś czasu panowała nerwowa atmosfera. Wszystko zaczęło się paręnaście dni temu. Jeden ze Metropolitów klanu został brutalnie zamordowany w swoim gabinecie. Gdzie indziej spalono akta kronikarzy. Ktoś też skradł kwartę rytualnych masek, przeznaczonych dla nowicjuszy. Odpowiedź na te sytuacje sama cisnęła się na usta: agent, wśród rytualistów jest zdrajca. Birkart miał już do czynienia z Ebonitami. Wiedział, że część z nich wysyła ludzi do wolnych klanów. Tacy agenci nazywani są ,,Śpiochami”. Duża bowiem część ich pracy polega na uśpieniu czujności wroga. Zaczynają pomagać klanom, asymilują się z nimi, razem walczą, jedzą i spędzają wolny czas. A jednak pewnego dnia ich prawdziwa natura się ujawnia i zaczynają sabotować. Każdy zdawał się myśleć o tym samym, ale nikt z klanu nie wspomniał wyraźnie o Śpiochu. Kto poruszy kwestię pierwszy, sam może stanąć w kręgu podejrzanych.
Birkart wyruszył na zwiad wokół klanowych terenów. Może robił rutynowo, bo dbał o porządek. A jeśli sam miał wątpliwości co do lojalności swoich towarzyszy? Zabrał się z trójką kompanów. Dwóch było podległymi mu soldatami. Smith był niespokojnym, wiecznie spoconym mężczyzną o przerzedzonych włosach, opadającym mu za tył głowy. Elioth to bardziej szorstki osobnik, który nieraz udowodnił swoją wartość. Ostatnim był egzorcysta Marcbuel, o którym Birkart wiedział najmniej. Wzięli go ze sobą, z obawy gdyby przyszło walczyć z jakimś upiorem. Marcubel niewiele się odzywał. Szedł obok, nucąc jakąś mantrę i wywijając dymiącą kadzią, przewieszoną na srebrnych łańcuchach.
- To gdzie, szefie?
Birkart zastanowił się. Jeśli dobrze pamiętał, kierując się na wschód, dotrą do pozostałości po starożytnych. Niewiele tego jest, ot jeden kompleks mieszkaniowy, niemalże obrócony w ruinę. Idąc na północ, musieliby przedzierać się przez bagna. Nieprzystępny klimat i prawie zawsze czai się tam jakiś splugawiony. Zazwyczaj były to pomniejsze kreatury, które nie są w stanie zagrozić doświadczonemu wojownikowi. Ot, mięso na rozgrzewkę. Zachód zaś krył stary ciąg podziemnych labiryntów. Prawdopodobnie były pozostałościami po jakimś bunkrze. Mało się mówiło o tym miejscu, a większość go unikała. Birkart mógł rzecz jasna zawsze zakończyć eskapadę i wrócić do swoich spraw w obozie.
* * *
W pomieszczeniu panował półmrok. Był to niewielki gabinet, urządzony skromnie, bez śladu nieporządku. W kwaterze inkwizytorów wszystko musiało mieć swoje miejsce. Biurko przy ścianie stało pedantycznie równo względem prostego dywanu z zielonej tkaniny. Ramy obrazów na ścianach, przedstawiające butne twarze, nigdy nie były spowite kurzem. A szklana tafla na jednej ze ścian zdawała się być pustą przestrzenią.
Fiodor, jeden z tutejszych inkwizytorów stał w pokoju i przyglądał się ze spokojem poprzez wspomnianą płaszczyznę. Było to weneckie lustro, jedno z nielicznych pozostałości po starożytnych. Pozwalało ono na oglądanie osoby z jednej strony, podczas gdy ta, widziała w nim tylko swoje odbicie.
Nieświadomy wnikliwego spojrzenia osobnik siedział na starym krześle w drugim pomieszczeniu. Poza tym meblem, na środku stał tylko niewielki stolik. Mężczyzna rozglądał się gorączkowo, a pot spływał po nim strumieniami.
Zaraz do Fiodora dołączył jego nadkomendny, Gamort. Masywny mężczyzna zarządzał całą siatką inkwizytorów w tutejszych okolicach. Znał już trochę Fiodora i wiedział, że był doświadczony w swoim fachu. Dlatego też Fiodora traktował z większym dystansem. Zazwyczaj nie wydawał mu rozkazów, a podsuwał wskazówki.
- To ten, o którym ci mówiłem. Wszystko masz w teczce – rzucił na biurko plik dokumentów.
W aktach znajdował się przebieg standardowych procedur zastosowanych wobec zatrzymanego. Fiodora szczególnie zainteresowała luźno doczepiona notka z ostatniego przesłuchania.
- Jest twój – Gamort rzucił tylko, nic nie tracąc z kamiennej powagi, która oblekała jego twarz.
* * *
Williar smętnie spojrzał do swojej sakwy. Dziesięć denarów nie było skrajną biedą. Jednakże dla osoby jego rangi, stanowiło to pewną ujmę na honorze. Egzorcysta zawsze powinien być poważany i stateczny, to była niepisana zasada. Dziesięć złotych monet ciężko było podpasować, pod jeden z tych epitetów. Dlatego też Williar od jakiegoś czasu podróżował po okolicznych obozach, szukając zajęcia. Towarzyszyło mu dwóch nieodzownych siepaczy. Altruiści, prawdziwe unikaty w tym zdeprawowanym świecie. Sami zgłosili się do tej fuchy, gdy Williar obwieszczał swój zamiar opuszczenia klanu. Pracowali za darmo. Duma, że mogą współpracować ze znanym egzorcystą, wystarczyła im jako zapłata. Podczas samej podróży niewiele się odzywali, zapewne nieco speszeni jego personą.
Williar od jakiegoś czasu zastanawiał się nad powziętym przedsięwzięciem. Targały nim wątpliwości. Owszem, czasem znajdował jakieś zadanie. Jednakże w tych okolicach, to splugawione potwory były prawdziwą plagą. A na materialnym przeciwniku egzorcysta niewiele się znał. Owszem, problem z upiorem czy złym ducha czasem się zdarzał. Nie było tego wiele, ot raz nawiedzona piwnica, kiedy indziej rzekomo nawiedzona dziewczynka. Po analizie okazało się, że to odmiana grypy.
Zawsze mógł powrócić do domu i spróbować czegoś nowego. W swoich wędrówkach nie oddalał się daleko od swojego ojczystego klanu. Z najdalszego punktu wędrówek, wracałby jeden dzień drogi. Z drugiej strony coś go niepokoiło. Upiorów nigdy nie brakowało. Zatem fakt, że on sam nie ma zajęcia, powinien być dobrym omenem dla tutejszych mieszkańców. Ale Williar dobrze wiedział, że zło nie znika, ot tak. Musi się szykować coś większego.
Krocząc między sczerniałymi gałęziami niewielkiego zagajnika, ujrzał jakieś zabudowania między drzewami.
To był klan Rytualistów spod znaku Błękitnej Wstęgi. Kolejny dowód na miażdżąca siłę splugawionych. Wszędzie leżały zniszczone skrzynie, beczki, gdzieniegdzie widniały zaschnięte ślady posoki. Ciała poległych nie były już nawet chowane. Uzupełniały głęboki rów, niedaleko prowizorycznego ostrokołu wokół klanu. Egzorcysta wkroczył na nierówny bruk między budynkami i namiotami, wymalowanymi w mistyczne symbole. Wokół niego czmychali mieszkańcy, których można niemalże przyrównać do szarych cieni. Wszyscy byli tak wychudzeni, że niemal niewidoczni w zachodzącym słońcu. Kilku z nich odważyło się wysunąć głowy z domostw i strwożonym wzrokiem obserwować gościa. Egzorcysta bardziej zwracał uwagę na wystrój tego miejsca. To musiał być niegdyś majestatyczny klan. Na ziemi walały się jeszcze resztki zdobień z budynków, a w oddali majaczyła stara świątynia. Spuścizna po starożytnych – trudne do zidentyfikowania, kamienne bóstwo górowało nad okolicą.
1. Świątynia
2. Sklep dla okultystów
3. Tawerna
4. Dom szkolenia okultystów
5. Murowana stajnia
* * *
Phellan ostrzył swój miecz na osełce. Stary kamień mocno trzeszczał, gdy natrafiał na nierówności ostrza. Nosił on ślady ostatniej walki ze bandą ghuli na wschód od klanu. W przeciwieństwie do pewnego egzorcysty, z którym los miał go splątać, Phellan nie narzekał na nudę. Mimo to był w podobnej sytuacji finansowej. Nowy miecz, oraz łuk sporo kosztowały.
Obok siedział jego znajomy, Wiktor. Tęgi mężczyzna był jednym z poważanych przedstawicieli przepytywaczy.
- Dzisiaj biesiada u Belfosta. Pamiętasz go, nie? – zaczął Wiktor.
Żerca oczywiście kojarzył Belfosta. Był to kolejny znajomek, klanowy handlarz. Poważny, stanowczy człowiek o przenikliwym spojrzeniu. Jednak jak każdy soldat lubił czasem popić, toteż przyjęcie nie było niczym specjalnym.
- Wybierałbyś się, hm? Ostatnio trochę się przepracowujesz. Czas się rozluźnić przy butelce czystej. No, nie daj się namawiać.
Phellan miał dziś wieczór dokonać zwiadu wokół południowej części klanu. Podobno kilku mieszkańców widziało tam w nocy niewyraźne kształty. Soldat imieniem Arwel, wynajął Phellana, aby zajął się tą kwestią. Prócz dzisiejszego dał mu jeszcze dwa dni. Cena wynosiła trzydzieści denarów po robocie. Teoretycznie powinien zająć się tym od razu, ale z drugiej strony miał jeszcze trochę czasu. Żerca oderwał się od ostrzenia miecza i spojrzał na Wiktora, wyczekującego odpowiedzi.