Rdzawy krzyk

Status
Zamknięty.

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Cuthbert przyjrzał się broni. Co jak co, ale na pistoletach się znał. Niejedną lufę kierował już do mętów w Hegemonii. Walther był niemiecką produkcją, którą niegdyś posługiwali się wojskowi. Mogło być trudno skalibrować jego użycie z dotychczas noszonym rewolwerem, ale nie bez powodu ludzie chowali się choćby do drewnianych beczek na ulicach, gdy Algood sięgał w kierunku kabury.
Kowboj przeszedł na tyły pojazdu. Tymczasem King, nieco odgarnąwszy piasek spod kół, usadowił się już na fotelu, walcząc o miejsce z powyginanymi sprężynami. Usłyszał jak jego kompan mówi coś do siebie, a może… do czaszki przytroczonej do swojego pasa? Nieważne. Skupił się na tym, aby uruchomić auto. Przekręcił kluczyk w stacyjce. Pojazd odezwał się mocnym ryknięciem wściekłego zwierza. Może wyglądał jak sterta złomu, ale wciąż można było nim dać czadu. Jako zaprawiony kierowca czuł to, jak jeździec instynktownie wczuwa się w rytm wierzchowca. Pierwszy bieg. Trochę gazu, mniej sprzęgła…
Cuthbert zaparł się plecami o auto. Zęby zgrzytnęły kowbojowi z wysiłku. Nieco odpuścił, po czym znów naparł na tylni zderzak. Za trzecim razem, popchnął z całej siły, a Bishop nacisnął mocniej na pedał. Konstrukcja miotała się, jakby miała za chwilę rozlecieć na metalowe kawałki.

Test Prowadzenia Pojazdów Bishopa + Kondycji Cuthberta (-1 za trudny test)

Test udany.
Kowboj zdążył odskoczyć przed kaskadą piasku, która wystrzeliła spod kół. Pojazd zrobił tzw. ,,kangurka” i wyjechał z obniżenia terenu. Algood wsiadł na miejsce pasażera i natychmiast ruszyli. Obydwaj mieli dość tego miejsca.
Dopiero teraz mogli na spokojnie przyjrzeć się kokpitowi, obitemu zwierzęcą skórą. Właściwie, robił to głównie Cuthbert, Bishop bowiem wyprowadzał samochód spomiędzy skalnych nasypów, a kiedy jedynym źródłem światło była słaba aura księżyca, zadanie nie należało do łatwych. Kowboja zainteresował najpierw slogan wypalony na kokpicie, po jego stronie: JEŚLI WRÓG ZAJDZIE CI ZA SKÓRĘ, POMOCNĄ DŁOŃ ODNAJDZIESZ W F.A. Pod nim znajdowała się skrytka, której klapa stukała miarowo podczas jazdy. Kowboj zerknął do środka. Oprócz pustych łusek po nabojach zaintrygował go prostokątny przedmiot, w którego środku znajdowała się ciemna taśma. Z czymś podobnym nie miał do czynienia, ale niejasno świtała mu w głowie nazwa ,,kaseta”. Szybko skojarzył jej kontur ze szczeliną wieńczącą koromysło wkomponowane tuż przed nim. Już za chwilę, po bezkresnej okolicy niosła się muzyka. (jeśli zatrzymujesz dla siebie kasetę dostajesz +3 gambli)
Na drogę wjechali dopiero po pół godziny, gdzie Bishop przyspieszył, kierując ku wschodowi. Było względnie spokojnie, choć na tym świecie mało pozostało miejsc, które człowiek obserwował bez trwogi w sercu. To do nich nie należało. Mijali dawne relikty przeszłości, poprzewracane znaki, hałdy zgniecionych samochodów, z których czasem wystawała trupia głowa tudzież kończyna. Czasem pojawiały się mniejsze zabudowania z walących się cegieł, o naniesionym dachu z blachy falistej. Wszystko było wymarłe i puste. Czasem jednak, na granicy widzialności poruszał się w cieniu jakiś kształt jak też słyszało chrząknięcia, sporadycznie ludzkie krzyki. Nie było sensu stawać, jeśli ktoś cenił własne życie.
Czasem zdarzały się większe zabudowania. Porośnięta zielskiem stacja kolejowa była zamieszkana przez krety, to jest obdartusów, którzy krzątali się wokół budynku, przeczesując od niechcenia gruz oraz chaszcze. Kilku kręciło się bez celu, wyraźnie otępiałych. Inne sylwetki znowuż znalazły sobie miejsce pod obdartą ścianą i kołysały na kucki, jak w mantrze. Skądś wytrzasnęli Tornado i właśnie uciekali od ponurej rzeczywistości. Chwilowo szczęściarze, ale nadal potępieni i skażeni tym światem.
Kiedy indziej dwójka mijała wioskę splądrowaną przez gangerów. To musiał być wyjątkowo paskudny klan. Budy mieszkalne doszczętnie spalono, pozostały jedynie wypalone kikuty. Sami mieszkańcy leżeli tam, gdzie upadli podczas najazdu, w kałużach skrzepniętej krwi. Kilku powieszono na belkach. Szczególnie drastycznym był fakt, że wśród nich znajdowała się ciężarna kobieta, którą zainteresowały się wrony. Na całe szczęście mrok nadal spowijał te ziemie na tyle, aby nie widzieć zbyt wiele szczegółów.
Wstawał już ranek, kiedy skręcili na autostradę prowadzącą ku Missisipi. Była to jedyna, przejezdna droga, a same okolice stanowiły najbliższy punkt, gdzie można było spodziewać się cywilizowanych ludzi. Od razu zwrócili uwagę na punkt, daleko od nich. Auto zaryczało i przyspieszyło. Niewiele potrzebowali czasu, aby rozpoznać postać wyprostowaną, gdy podjechali bliżej – człowieka, a jak stanęli tuż przed nim – znajomego.

phantomu.jpg
Mężczyzna był kowbojem, tak jak Cuthbert. Wyglądał jednakże inaczej. Nosił dobrze skrojoną kurtę w kolorze karminu i spodnie o podobnej barwie. Miał na sobie krótkie buty z ostrogami. Spod głębokiego kapelusza wypływały ciemne loki zahaczając o srebrny naszyjnik. Na plecach mężczyzna przewiesił sobie dobrze wykonany, srebrny miecz. Spokojnie czekał, stojąc na drodze.
- Hej tam. Zatrzymajcie się, jeśli łaska. Chciałbym się zabrać – rzucił spokojnym tonem, od niechcenia.

- Nie rozumiem tylko po co dajesz mi nowych ludzi i to trzech, skoro mogłeś mieć pod kontrolą więcej moich w ten sam sposób? Właściwie to uważasz, że co mogę dla ciebie robić z tymi trzema tutaj? Nie jestem strzelcem ani spawaczem, wiesz o tym. Chcesz żebym nimi kierował w twoim imieniu? – zapytał Enzo.
,,Wasyl” kiwnął lekko głową.
- Właśnie tak. Niewielu ludzi dostaje podkomendnych, większość jest zależna bezpośrednio od moich poleceń. Potraktuj to jako margines zaufania, którym cię jeszcze darzę. Mimo wszystko. Oczywiście, mógłbym kierować wszystkimi, także twoimi pionkami. Ale większość źle funkcjonuje wiedząc, ze ma chip. Boją się i popełniają błędy. A ja nie mogę na wszystkim trzymać ręki. Dlatego nieco rozdzielam swą władzę. Silny charakter potrafi okiełznać obawy innych. Po to jesteś potrzebny. Jak już raz mówiłem, jakiś czas cię obserwowałem.
Luca spokojnie słuchał tych słów i udawał, że się zgadza. Jednakże jego myśli oscylowały wokół innego rozwiązania. Rodzina nie była czymś, co można rozwiązać, ot tak. To życie, zasady, kodeks, którego nie zastąpi nawet zimny profesjonalizm tego człowieka. Ale sam był zawodowcem. Wiedział, że musi się teraz udawać posłuszeństwo, inaczej marny jego los.
- Przejdź więc od razu do rzeczy i powiedz co z pozostałościami po moich siłach. I co mam niby robić dalej?
- Co do rodziny Lucagia, dowiesz się w swoim czasie. Teraz masz inne zajęcia…
Nagle jeden ze świeżych podkomendnych Enzo zerwał się z miejsca, przerywając dyskurs.
- Pozabijam ich, tych :cenzura:*ch synów!
Treser wyjął pistolet i strzelił ku najbliższemu z ochroniarzy Wasyla. Tamten w ogóle nie przypuszczał, że ktoś może być na tyle szalony, aby wszczynać tutaj wymianę ognia.

Test Strzelectwa Blisa i Ochroniarza (Blis +1 za zaskoczenie)

Test wygrywa ochroniarza. Blis traci 2 punkty zdrowia.
Goryl szybko jednak zorientował się w sytuacji. Był przecież człowiekiem Bratvy, maszyną do zabijania. Odskoczył na bok. Kałasznikow natychmiast wymierzył w atakującego i splunął serią. Stone z pewnością padłby martwy, gdyby nie natychmiastowa reakcja Wasyla. Krzyknął, podnosząc do góry rękę w geście protestu.
Blis leżał dosłownie zmasakrowany na ziemi. Ledwo oddychał. Kilkanaście luf mierzyło bezpośrednio w niego i kojota, który skulił się w sobie, rozumiejąc sytuację, na ile pozwalał mu zwierzęcy rozum.
Enzo miał właśnie zapytać coś a propos strzelaniny, ale sam musiał przyznać, że w tej sytuacji byłoby to przynajmniej niezręczne. Natomiast Wasyl w ogóle nie stracił rezonu. Atak potraktował jako mało znaczący fakt.
- Rozkazy… Zabijesz go. Akurat kolega podsunął pomysł na pierwsze zadanie. Weźmiesz swoich ludzi i wyjdziecie stąd. Powiesz mieszkańcom, że ten człowiek mi się sprzeciwił. Wiesz, małe przedstawienie. Tutejszy plebs to lubi, z tego co widzę. Eksplozja zabiłaby go szybko i bezboleśnie, a tego chciałbym uniknąć. Publicznie go ukarzesz, mam nadzieję, że efektownie i wrócisz do mnie. Jeśli coś skrewisz, znikniecie wszyscy. Naraz. W każdym razie czas pokazać kto tu rządzi. To tak na początek. Weźcie go stąd. Masz godzinę i chcę cię widzieć z powrotem. Jeszcze jedno. Nie próbuj się kontaktować z dawnymi znajomymi. Dobrze radzę. Jesteś wolny.
Tym razem Blisowi została odebrana broń, a on sam wyniesiony przez straż na zewnątrz. Za nimi poszli Enzo, kobieta oraz Indianin. Od razu sam skorzystał z okazji, aby przyjrzeć się im okiem speca. Damulka pracowała dotychczas umysłowo: miała delikatne ręce, nieprzywykłe do fizycznej znoju. Mądre oczy tylko potwierdzały teorię, jakoby była specem. Postawny czerwonoskóry był natomiast sporym acz spokojnym chłopem, który zdawał się mieć moc, dająca możliwość zapasów z niedźwiedziem.
Ochroniarze wyrzucili Blisa na zewnątrz i wrócili do środka. Kompania została sama stojąc nad dogorywającym Stone'm (Bati - nie masz możliwości ruchu, ani używania przedmiotów - tylko dialogi). Obecnie znajdowali się pomiędzy hangarami z namalowaną na niej cyrylicą, po wschodniej stronie rzeki. Nikt ich nie zatrzymywał, ani nie wypytywał, choć Enzo miał nieprzyjemną świadomość, że każdy krok, zmieniający ich położenie jest w jakiś sposób śledzony…
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
Cuthbert nie umiał prowadzić, to fakt. Ale uwielbiał jeździć jako pasażer. Szczególnie z dobrym kierowcą. Droga z początku była kamienista i wyboista, czuć było każdą zmianę terenu, bo mimo tego, że twórca auta zadbał o jego wytrzymałość i sprawność na pustkowiach to nie przejmował się wygodami pasażerów. Lecz po pewnym czasie trasa robiła się coraz bardziej zdatna do jazdy, na prostej drodze samochód przestał tak hałasować i nie miało się wrażenia, że zaraz wyleci się z siodła.
Włączył kasetę i przymknął oczy. Muzyka doskonale pasowała do długiej jazdy. Spokojne dźwięki legendy wśród gitar - Gibsona Les Paul kontrastowały się z krajobrazem, który co chwilę się zmieniał, lecz tak naprawdę pozostawał wciąż taki sam. Puste budynki, pełne gruzu lub czegoś jeszcze gorszego. Czasem jacyś ludzi, lecz o pustych oczach. Odwracali na chwilę głowy w stronę źródła hałasu jakim był pędzący samochód. Lecz po chwili znowu wracali do swoich zajęć, lub po prostu zamykali oczy i tak trwali, jedni kiwając się na boki, drudzy wykrzykując coś, co w dla nikogo oprócz nich nie miało sensu. Czy to wina tych ludzi? Po części tak. Lecz nie jest to tak proste. Nie żyją w dziecinnym świecie, gdzie wystarczy palcem wskazać winnego i powiedzieć "to on, to on jest wielkim, złym wilkiem" a funkcjonariusze w lśniących mundurach zajmą się nim i doprowadzą do porządku. Cokolwiek by to znaczyło. Po części to ich wina, kto każe im brać Tornado i tracić powoli zmysły, stając się bliższymi zwierzętom niż ludziom. Ale kto ma prawo winić zwierzę za to, że ucieka przed strzałem z karabinku, winić dziecko za to, że ucieka przed nieznajomym. Tak samo trudno winić ich psychikę za to, że ucieka przed ciągłym cierpieniem i samobójczymi myślami. Tak, to też jej wina, mogła przecież być silniejsza. Ale tak naprawdę to wina świata. Świata i kroczących po nim maszyn.
Krajobraz zaczął się zmieniać. Spalona wioska. I wraz z nią wspomnienia setek takich samych miejsc, które mijał w swoich wędrówkach. Kiedyś nawet miał wyrzuty sumienia, że nie udało mu się pomóc tym ludziom. Teraz zostały resztki wyrzutów z powodu braku jakichkolwiek wyrzutów. Ciała ofiar gangerów leżały porozrzucane w groteskowych pozach. Bardziej inż ofiary morderstwa wyglądali jakby podczas wiejskich tańców napili się i poszli spać tam gdzie znaleźli skrawek wolnego miejsca. Obraz ten psuły tylko dogorywające zgliszcza chat, zmutowane zwierzęta odciągające niektóre ciała do swoich legowisk i wszechobecna krew. Nie da się wmówić, że to sok porzeczkowy albo młode wino. Sępy, kojoty i inne, mniej rozpoznawalne zwierzęta nie są zaś dorosłymi ciągnącymi ze wstydem swoje spite pociechy do domu. W tym świecie chyba już nie kończy się dobrze.
Cuthbert oderwał oczy od przygnębiającego krajobrazu i zajął się swoją nową bronią. Najpierw przyjrzał się jej dokładnie. Kaliber dziewięć milimetrów, cóż, na razie będzie musiał dbać o dwa rodzaje amunicji. Nie będzie to łatwe ale... Błyskawicznym ruchem wyciągnął oba pistolety na raz celując w przelatującego sępa. Nie strzelił. Po tysiącach pojedynków, walk, strzelanin i zwykłego przechwalania się przed kobietami, które potem zaciągał do łóżek, powiedział powiedzieć kiedy jego kule dosięgłyby celu. Tym razem obie trafiłyby, choć jedna przeszłaby tylko przez skrzydło. Nieźle, przyznał w duchu Cuthbert, jak na jazdę rozklekotanym samochodem. Przyjrzał się dalej broni. Jej zasięg wynosił pewnie gdzieś 90 m, w tym stanie jakim był. Może po lekkiej konserwacji jakimś cudem mógł dojść do 100. Wyjął magazynek i sprawdził naboje. Wszystkie wydawały się nadawać do strzelania, a Cuthbert nie miał czasu ani warunków, żeby upewnić się o tym na sto procent. Wyjął je i podniósł sam pistolet na oko ważył około 1,5 funta. Była to dobra broń. To był kawał naprawdę dobrego pistoletu. Cuthbert miał wielką chęć rozkręcić ją i przeczyścić wszystkie mechanizmy. Ale to mogło poczekać. Na moment zdobycia odpowiedniego wyposażenia.
Wjechali na drogę. Trzęsienie prawie całkiem ustało. Przelatywały kolejne utwory, kaseta wciąż kręciła się, bez większych przerw w nagraniu. Widocznie, jakimś cudem, promieniowanie magnetyczne wywołane przez burzę nie uszkodziło jej. Chwała niech będzie bogom praw fizyki. [muzyka]
- Nie chcę psuć nastroju, ani łamać prawa, przecież w każdym autobusie wisiały tabliczki "Zabrania się rozmowy z kierowcą" ale dokąd mamy nadzieję dotrzeć tym gruchotem? I chodziło mi raczej o realną nadzieję dotarcia a nie nasze idylliczne plany przejechania całej Ameryki i zrobienia zdjęcia pod każdą ruiną pomniku jaką znajdziemy.
Akurat gdy ty mówił dostrzegli autostopowicz. Szedł wzdłuż drogi, kiedy usłyszał ryk silnika zatrzymał się na poboczu i podniósł rękę z wyprostowanym kciukiem. Jeden z niewielu znaków rozpoznawanych na świecie, numer dwa, tuż pod ukochanym znakiem mieszkańców byłem U.S.A, środkowym palcem vel. "proszę jak najszybciej zniknąć z moich oczu lub zaprzestać prowadzonej ze mną konwersacji."
- U nas też w porządku - mruknął kowboj. Przez chwilę nie miał pewności, coś mu świtało. Ale teraz, kiedy Bishop zatrzymał samochód rozpoznał kim był przypadkowy podróżnik. Phantom.
Cuthbert uniósł rondo kapelusza lufą swojego rewolweru i spojrzał ze zdziwieniem na gościa. Nie widział go od... cholera, kto by liczył czas. Nie widział go odkąd wyjechał z Hegemonii. I nie miał pewności czy chce go widzieć
- Słuchaj Bishop. Znam gościa. Raczej nie pozarzyna nas bez powodu, ale nie wiem czy jest na tyle świątynią spokoju, kwiatem lotosu, żeby wytrzymać z nim. A jeżeli masz z nim nie wytrzymać, lepiej zostawić go na poboczu, bo kiedy go widziałem po raz ostatni był dobry. A teraz może być o wiele lepszy.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Do wielkiego Indianina powiedział, by wziął na plecy ciało niepokornego tresera i szedł za nimi. Chwilę szli w milczeniu; Enzo nie mógł nadziwić się głupocie człowieka, który odstawił takie przedstawienie, na jeszcze dłuższy okres odkładając szanse jakiegokolwiek podskakiwania Wasylowi. Teraz na pewno każdy ich ruch będzie uważnie śledzony.
- Nie jesteś dyplomatą, co? - zagadnął spływającego krwią człowieka, który dyndał na plecach niesiony jak worek mięsa - Nie jesteś też pierwszym "twardzielem" - nie znosił tego słowa, podobnie jak ludzi którym ono przypadało - który przeliczył swoje siły. Musisz wiedzieć czy sok jest wart wyciskania, w tym wypadku nie był.
Luca spodziewał się, że i tak są obserwowani i że nie odejdą za daleko, bez wahania więc wyszedł spomiędzy baraków: miał przecież zrobić pokazówkę a tu nie kręcił się ten tzw. plebs. Kierowali się więc dalej, w stronę ludzkich zabudowań. Zatrzymał się przy którejś z chat i kazał posadzić więźnia pod ścianą. Popatrzył na niego chwilę; lekarzem co prawda nie był ale wiedział, że niedługo powinien umrzeć z wykrwawienia i nie zajdzie żadna potrzeba karania. Dlatego postanowił być bardziej perfidny. Drugiej kobiecie i osiłkowi kazał stanąć na boku a Lucy, pomóc sobie. Kawałkiem materiału obwiązywał rany tresera i tamował upływ krwi, podał mu też środek leczniczy (- medpack czyjś lub swój) żeby trzymał się dłużej. Następnie kazał komuś z nowych podwładnych podać sobie mocny kawałek materiału i zawiązał treserowi ręce, przymocowując je do czegoś trwałego przy ziemi, tak, żeby nie mógł wstać spod ściany. Kojota kazał usadzić na treserze i rozciągnąć jego łapy w przód i tył, wiążąc je za plecami człowieka. W ten sposób obaj nie mogli się poruszać oprócz głów. Żeby urozmaicić widowisko, Enzo odblokował następnie jedną z ran tresera. Nie mogło go to zabić od razu ale na oko Luca oceniał, że powyżej godziny-dwóch się nie utrzyma przy życiu. Myślał za to, że zwierzę nęcone ciągle zapachem spływającej na niego ludzkiej krwi, z braku innych możliwości i z głodu, wgryzie się wreszcie w ciało swego pana. Nóż dał do ręki młodej kobiecie, mówiąc, że jeśli chce może ukrócić męki więźnia. Lucy dał broń i polecił pilnować dwójki pozostałych współpracowników. To było wszystko co mógł wymyślić w tej sytuacji: wśród swoich ludzi miał kogoś od ciężkich przesłuchań i podpatrzył to i owo ale do tortur (tego słowa też nie lubił) potrzebne były lepsze warunki; krzesło, łańcuchy, narzędzia... Z tego co mógł zmajstrować tutaj, i tak był zdziwiony co podsunął mu jego umysł. Nie przyznałby nikomu, że nie był to zupełnie jego własny pomysł ale jego wuja, zezłoszczonego, że nie spotkali się wczoraj zgodnie z planem na herbacie. Dlatego, że usłyszał to od niego, Enzo uśmiechał się, wykonując pomysłowy plan: gdyby ktoś go wtedy zagadał, nie słyszałby nawet. Reszta była już formalnością, wiedział, że Lucy jest twarda i że rozumie sytuację. Ciekawiło go tylko jak zachowa się druga kobietka: od razu może ją w ten sposób przetestować. Olbrzym też mógł odstawić coś nieoczekiwanego, tacy zazwyczaj byli o dziwo łagodni w podobnych sytuacjach. Ale dziewczyna jak Lucy potrafiła się obronić.
Skierował się z powrotem ku Wasylowi; nie cieszyło go to zrobił, nie cieszyło go też, że będzie miał teraz dwóch dodatkowych ludzi zamiast trzech. Nie cieszyło go, że przyjmuje polecenia i musi je wykonywać. Cholera, nic go nie cieszyło. No, może poza faktem, że niedługo będzie mógł się oddalić od Wasyla z innym poleceniem i - byćmoże- znaleźć zajęcie, które będzie bardziej w jego żywiole.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Gdy auto wyrwało się z uwięzi King odetchnął z ulgą. Tego by jeszcze brakowało żeby jedyne cztery kółka w okolicy okazały się na trwałe spojone z piachem. Kierownica w ręce i pedał gazu pod nogą dawały mu niesamowitą radość. Taki już był. Urodził się w aucie, które pędziło przez puste drogi ku Detroit, tam całe życie jeździł w krwawych wyścigach i do dzisiaj nie mógł żyć bez samochodu. Wolność, szybkość, niezależność. Trzy słowa, które kojarzył z pojazdem były dla niego nieodzownymi cechami życia. Dlatego pewnie zdobycie tego składaka dawało mu tyle radości.
Wpierw zbyt mocno koncentrował się na jeździe żeby robić cokolwiek innego. Starał się wyczuć auto i spokojnie wyprowadzić je na drogę a skalne twory, piaszczyste zaspy i złom z nich wystający nie ułatwiały sprawy, podobnie jak brak wspomagania... To jednak nie było problemem. Bishop czuł samochody jak własne ciało. Prędzej mógłby przestać ruszać rękami czy nogami niż stracić umiejętność prowadzenia. Z chwili na chwilę czuł jak wszystko wraca. Każda godzina spędzona za kółkiem i doświadczenie z tym związane przypominały się gdy spokojnie wyprowadzał auto na prostą. W końcu... asfalt.
Tutaj już wiedział, że może sprawdzić możliwości znaleziska. Spokojna muzyka nie pasowała do ryku silnika i wycia wiatru, więc nim rozbujał brykę powciskał kilka guzików na odtwarzaczu. Kaseta poszumiała w magnetofonie i po chwili z lekko "pierdzących" głośników dobył się nowy dźwięk. Miód dla uszu każdego kto kiedyś miał przyjemność pędzić otwartą drogą pośród martwych pustkowi. Mocna i szybka. Muzyka stanowiąca idealny akompaniament dla dźwięku zaworów, chłodnicy, szumu wiatru.
-Fuel! - zakrzyknął wraz w głosem wokalisty - Tak człowieku! To jest to!
Kilka razy walną pięścią w rytm beatu, metalowa siatka zatrzęsła się zrzucając chyba kilogram kurzu.
-Łoooooołłłłłłł!!!!!
Teraz już świat nie istniał. Ta poprana rzeczywistość z kretami, trupami i ćpunami zeszła na bok. Cały świat rozjechany przez Molocha niczym placek gówna na drodze znalazł się na drugim planie. King nie czarował się. Auto może nie dawało takich przyśpieszeń jak jego Plymouth, ale zawsze były to cztery kółka z silnikiem a to na teraz wystarczyło. Czuł jak pęd wbija mu powietrze w twarz. Włosy falują na strugach wiatru a szum miesza się z kolejnymi riffami. Piękno w swej prostocie...
Nagle z daleka pojawiła się pewna postać. Szybkość sprawiła, że Bishop i Allgood nie potrzebowali wiele czasu aby stanąć oko w oko z nieznajomym i co za zdziwienie... stary "znajomy". Cwaniak czy zwykły zbir albo jakiś kretyn napędzany własnymi celami. King nie był w stanie trafnie go ocenić bo jego doświadczenia z tym facetem były jednoznacznie złe. Mówiąc najogólniej wojownik czuł, że samotny wędrowiec wisi mu kilka drobiazgów, z których powinni się rozliczyć.
- Hej tam. Zatrzymajcie się, jeśli łaska. Chciałbym się zabrać??
-<Cmok> No cóż paliwo kosztuje a ty ważysz. Za darmoszke to się tak nie da - rzekł spokojnie
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Jeszcze przed wyruszeniem na autostradę, Bishop postanowił sprawdzić, co oznacza enigmatyczny symbol wykrzyknika na mapie ranczera. Tym samym, skręcił na zachód i walcząc z nierównościami terenu zmierzył ku intrygującemu punktowi. Początkowo okolica nie wydawała się skrywać wymyślnych niebezpieczeństw, ot typowy obraz tego miejsca - wysuszone kępki chaszczy zarastających resztki czaszek i gnatów, pozostałości po jakiejś budce, wyglądającej na stróżówkę, zaś gdzieś w oddali na niebie, kilka sępów kołujących nad ziemią. Jednakże po chwili obaj towarzysze ujrzeli ruch za owalnym kamulcem. King instynktownie zwolnił, wytężył wzrok, aby przyjrzeć się, co też skrywa w sobie cień głazu. Były to trzy postaci, jakby ludzkie, ale nie do końca. Dwaj Wychudzeni mężczyźni w przepoconych koszulkach i jeansowych spodniach oraz kobieta w resztkach podartej sukni. Gdyby spotkali takich w mieście, nawet nie zwróciłby na nich uwagi. O ile nie nawiązaliby kontaktu wzrokowego. Bo to właśnie ich oczy były dziwnie niesamowite. Wywrócone białka ziały bezemocjonalną pustką. Postaci poruszały się dziwnie, kuśtykały jakby każdy ich ruch był zależny od woli szalonego lalkarza.
Z półotwartymi ustami kroczyły bez celu, jednak kobieta w pewnym momencie jakby oprzytomniała. Spojrzała w kierunku jadącej dwójki.

13177016.jpg
Tego wzroku nie dało się zdzierżyć. Mieszała się w nim obojętność z jakimś dziwnym wyrzutem typu ,,zobacz co zrobił ze mną ten świat. Choć mogło się tak wydawać, nie były to mutki. Zmutowane istoty są głupie jak masowa muzyka sprzed wojny. Posiadają, co prawda instynkt drapieżnika, potrafią wytrybić w gnijących mózgach krótkowzroczny plan, ale nic ponadto. Jedynym ich celem jest zabijać, więc z miejsca zrywają się do walki, jak tylko dostrzegą ruch. Natomiast te istoty (bo szybko stało się jasne, że wyzbyto im miana człowieka), nie nosiły śladów takich anomalii, aby wzbudzać większych sensacje na tym padole łez. Zostały zmienione w jakiś bardziej wyrafinowany sposób, jakby od środka, wręcz przeżarte już w duszy.
Jako że obydwaj kompani mieli dobry wzrok, dostrzegli również jeszcze inną, zjawiskową rzecz. Kiedy jeden z ludzi, w bezmyślnym chodzie odwrócił się, ujrzeli na jego karku wypustkę. Nosiła ślady paznokci, a w jednym miejscu jej właścicielowi udało się zerwać płat skóry, spod którego wystawał niewielki obiekt o skomplikowanej teksturze. Postaci nie okazywały jawnej wrogości i prócz przelotnego spojrzenia kobiety ignorowały jadących, ale lepiej było nie kusić losu. Ruszyli dalej.
Kiedy spotkali jakiś czas później Phantoma, wspomnienia o zajściu trochę przygasły, choć niełatwo było zapomnieć taki widok. Teraz jednak mieli do rozważenia inną kwestię, znacznie ważniejszą od zabawy odtwarzaczem :)D), co
z resztą nie bez powodu ich usatysfakcjonowało, gdyż niewiele było okazji, by obcować z takimi reliktami. Obydwaj znali autostopowicza. Cuthbert przygryzł wargę w zamyśleniu. Dziwny gość i dobrze posługuje się bronią, ale nie wiadomo nigdy do kogo ją skieruje.
- Słuchaj Bishop. Znam gościa. Raczej nie pozarzyna nas bez powodu, ale nie wiem czy jest na tyle świątynią spokoju, kwiatem lotosu, żeby wytrzymać z nim. A jeżeli masz z nim nie wytrzymać, lepiej zostawić go na poboczu, bo kiedy go widziałem po raz ostatni był dobry. A teraz może być o wiele lepszy.
Bishop nieznacznie westchnął. On również miał wątpliwą przyjemność spotkać się z Phantomem i ponadto zostać odciążonym z paru fantów. Spojrzał na kowboja i rzekł:
- No cóż paliwo kosztuje a ty ważysz. Za darmoszke to się tak nie da
- Poradzimy - rzekł tylko i zaraz usadowił się obok duetu - Słyszę, stara dobra Meta. Klasa - mruknął, gdy już odjeżdżali.
Phantom chwilę szukał czegoś w skórzanej torbie, wreszcie wyjął jakieś zawiniątko podał kilka przedmiotów Bishopowi.

Amunicja x10 9mm | 20 gambli
Medpack +1 do Zdrowia | 10 gambli
Odtrutka 20% wyleczenia z choroby | 10 gambli

Bagażnik samochodu może służyć jako dodatkowe miejsce na przedmioty.

- Oddaję - rzekł bez cienia emocji.
Facet niewiele się odzywał. Jeśli Cuthbert lub Bishop go o coś zapytali, wypowiadał się najzwięźlej jak potrafił. Przez większość czasu przypatrywał się okolicy w zamyśleniu lub ostrzył swój miecz na wygładzonym kamieniu, który
nosił ze sobą. Był od niego dziwny spokój i sam w sobie był podejrzany, ale skoro nikomu nie rzucał się do gardła, to jak na standardy autostopowiczów, był znośnym pasażerem.
Cuthbert już wcześniej zastanawiał się głośno, gdzie właściwie jadą. Rozwiązanie przyszło samo. Wokół każdego miasta, w promieniu jakichś pięćdziesięciu mil pozostawały drogi w lepszym stanie. Toteż kiedy tylko nawierzchnia stała się mniej wyboista, jasnym było, że zbliżają się do jednego z ostatnich bastionów ludzkości, Missisipi. Miejsce to było nietuzinkowe: po obu stronach tej toksycznej rzeki osiedlili się ludzie, którym niestraszna była woda, z której co jakiś czas wychodzą na spacer ryby i zjadają okoliczne zwierzątka. Mówiło się, że tutejsi mieli do czynienia z taką ilością skażenia, że w wyniku osobliwego przystosowania, stali na niemal całkowicie odporni w stosunku do wszystkiego, przez co ludziom wyrastają dodatkowe kończyny lub wykrzykują kwestie jak ,,To kraina nietoperzy!*". Ze wzniesienia po którym jechali okolica wyglądała intrygująco: przenikała ją zielona krecha mętnej wody, otoczona różnorakimi zabudowaniami z pożartej rdzą blachy. Swoisty pancerz dla najbardziej niebezpiecznego cieku wodnego jaki nosi świat.
Mijali już bramę złożoną ze starych rur i siatek, gdy z drogi po prawej stronie wyjechały trzy samochody. Łady w ciemnozielonym kolorze miały przydymione okna. Mafia. Widocznie nie spodobał im się wizerunek klanu auta, który Cuthbert i Bishop przejęli. Wyrazem tejże niechęci było otworzenie okien i ukazanie się kilku wychylonych dobrze ubranych gości z kałaszami. Serie przejechały po brudnej ziemi tuż obok kół Desert Troopera, wzbijając w powietrze linie pyłu.
- Też miło was widzieć - mruknął Phantom i tyle mógł jedynie zrobić. Nie posiadał broni palnej toteż ograniczył się do zerkania za siebie i rzuceniu ku Bishopowi.
- Znam tu jednego gościa. Jeśli chcecie przeżyć, skierujmy się na południe wzdłuż rzeki - wypowiadał słowa spokojnie, jakby jedli właśnie śniadanie w sielankowej scenerii - I lepiej dobrze depnij.
Cokolwiek Bishop uczynił, nie było łatwo. Z tyłu, całą szerokością drogi jechały równolegle Łady, jednak z czasem dwie po prawej i lewej zaczęły wysuwać się do przodu, aby zrównać pozycje ze ściganymi. Same uliczki wokół Missisipi nie należały do specjalnie dużych. Ponadto ludzie kłębili się we wszystkie strony, nie brakowało rachitycznych straganów z lichym asortymentem, czasem też zdarzało się minąć inne pojazdy, głównie zdezelowane wraki, leniwie sunące między kwadratami zabudowań. Zawsze pozostawała opcja zjechania ku nabrzeżu, gdzie było znacznie więcej miejsce, acz gdzie znowu nawierzchnia była dość grząska.

[sup]* Genialny film.[/sup]

Enzo użył swojego medpacka, aby nieco ,,podreperować" stan Blisa. Nie miał zamiaru go osobiście kasować. Był ponad tego typu egzekucje. Z drugiej strony musiał, czy chciał czy nie, przyczynić się do śmierci Stone'a. Dlatego jak tylko znalazł odpowiednie miejsce, gdzie znajdowało się sporo osób, związał tamtego razem ze swoim kojotem. Zwierzę nie jadło od jakiegoś czasu, toteż pozostawało tylko kwestią paru chwil, aby głód zwalczył lojalność wobec pana. Półprzytomny treser nie miał nawet siły się bronić. Pozostawało mu godzin się ze swoją dolą. Gdy przygotowania były skończone, a tłum wokół gęstniał, Luca odwrócił się i zaczął iść przed siebie, nie chcąc patrzeć na to widowisko. Do czego to doszło. Jeszcze niedawno mógł liczyć na swoją rodzinę, miał niemały status i majątek. A teraz na polecenie jakiegoś pokręconego niby-Rosjanina uczestniczy w takich szopkach.
Tymczasem Blis mętnie spoglądał na pysk zwierzęcia. Czuł jak apetyt kojota wzrasta, zwierzak zaczął się ślinić i patrzeć na niego w niepokojący sposób. Coraz mniej jak na pana, coraz bardziej jak na obiad. Obok stała Lucy, beznamiętnie patrząc na groteskową scenę (PS Lucy ma swoją broń, nie musisz jej dawać).
Zwierzę nie wytrzymało, wreszcie otworzyło pysk i rozwarło szczęki uzbrojone w ostre kły. Tłum zaryczał w euforii. W tym momencie, niezwykle szybko jak na swoje gabaryty, pojawił się za nim Indianin. Nim kojot zdążył dobrać się do Blisa, ten chwycił go za łeb i mocno pociągnął w bok. Trzasnęło, gdy zwierzę przybrało nienaturalną pozę, wykręcone w niemiły dla oka sposób. Truchło zesztywniało w potężnych rękach mężczyzny. Enzo odwrócił się szybko, zaskoczony nagłym zwrotem akcji. Motłoch był zdezorientowany. Część pomyślała, że to element jakiegoś przedstawienia, ale zaczęło też nasilać się buczenie i okrzyki niezadowolenia. Ten cholerny czerwony chce zabrać całą zabawę! Mężczyzna nie zważając na nic zaczął odwiązywać Blisa. Lucy warknęła:
- Jeszcze jeden ruch i pierwszy pójdziesz do piachu.
Pozostała kobieta, która wcześniej przedstawiła się jako Jessica zdezorientowanym wzrokiem obserwowała sytuację. Tymczasem Indianin wziął Blisa na silne ramiona i trzymając go, rzekł:
- W takim razie zginiemy obaj. Dobrze. Nie chcę żyć ze świadomością, że przyglądałem się jak niewinny człowiek ginie.
Honorowy wybawiciel. Że jeszcze takich ziemia nosi.
- Panie Enzo, zwą mnie Dziki Jastrząb Ten Który Nosi Pamięć Przodków, choć nie ukrywam, że większość używa drugiego imienia, Roscoe
Nie zważając, że cały czas jest na muszce, zbliżył się do mafioza.
- Wiem, że czuję Pan wielki żal bo stracie swych wartości. Ja wyznaję inne, ale jedną łączy każdy człowiek. Jest nią wolność. Istnieje niewielka szansa, aby zrzucić okowy. Duchy mogą nam pomóc. Musimy jednak się spieszyć, nim
ten zły człowiek o wszystkim się dowie. Proszę dać mi szansę i pójść ze mną.

- Na siedem pieczęci. To świr. Strzelam, Panie Enzo proszę odejść - rzuciła Lucy.
Przez chwilę wszyscy zastygli w bezruchu.
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
27
Miasto
Tarnobrzeg
- Przepraszam, piesku... To moja wina. - Mruczał patrząc na kojota. - Nie będę ci miał za złe. Nie musisz mnie oszczędzać. To przeze mnie tutaj jesteśmy. Jestem takim samym kur**szonem jak wszyscy ludzie... -
Zdawałoby się, jakby Fast przestał rozumieć co się do niego mówi. Był zwierzęciem, nie ma co się dziwić. Jednak działał instynktem, siłą której nie mógł się przeciwstawić. Mandown widział błysk w jego oczach, w stylu "Przepraszam...", ale teraz zdawało się to nie mieć znaczenia. Gdy już się zbliżał, ni stąd, ni zowąd pojawił się wysoki Indianin. Czerwonoskóry mężczyzna skręcił kark Fastowi. Blis'a przeszył szok. Niczym strzała, nadzwyczaj duża i długa, przeszła przez jego serce dogłębnie.
Otumanionym wzrokiem patrzył, jak "wybawca" go rozwiązuje, a potem bierze go na ramiona.
Był wściekły, a zarazem zmieszany. Miał krzyczeć, ale wstrzymał się. To Indianin. Jeżeli ktoś cenił życie zwierząt bardziej od Blisa, to tylko Indianie. Widocznie nie miał wyboru.
- Dziękuję... A teraz mnie postaw. Dam radę. -
Dalej nie wiedział, dlaczego bierze udział w tym przedstawieniu. Był prawdopodobnie uciechą dla wszystkich, którzy znajdowali się nieopodal. Nie byli żadnymi wandalami, idiotami, cwelami - byli ludźmi, takimi jakich pełno.
Najchętniej powystrzelałby wszystkich w pizdu, nie bacząc na nikogo. Ale zabrakło mu, na jego nieszczęście, amunicji.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
King przyjął fanty. Można powiedzieć, że do pewnego stopnia to rozliczało dług. Uznał, że są kwita, do czasu.

Samo miasto przywitało ich mało gościnnie. Z tego co pamiętał ta skażona okolica zawsze była dziwaczna i zdziczała, ale trzy łady lokalnej mafii prawie zwaliły go z fotela. Co ich tak rozsierdziło albo po co chcą się dobrać do trzech przypadkowych podróżnych było tajemnicą, której nie potrafił rozgryźć, lecz nie to było istotne. Kiedy do auta prują kałachy istotnym jest to żeby sp***rzać albo (jeśli się da) rozwalić tego kto ma ochotę zrobić Ci z fury sitko.
-O nie matkoj**cy! Drugiego auta nie dostaniecie! Łoł! - wrzasnął dziko kiedy ledwo udało się wyminąć jakiegoś przechodnia - Cuthbert! Przydaj się do czegoś! Wal w opony!
Akurat gdy akcja gęstniała z głośników popłynęły nowe dźwięki. Jakaś mało znana kapela fundowała tłuste i szybkie riffy idealnie dopełniające całości sytuacji. Trooper wszedł na wysokie obroty. Bishop wykorzystał prostą żeby rozbujać samochód na tyle na ile pozwalały jego możliwości. Teraz pozostawało tylko wykorzystać prędkość. Żeby nie zgubić celu Łady musiały przyśpieszyć i wyrównać a na to tylko czekał King. Gdy dwa auta z pościgu wyrównały z nimi a trzecie zostało z tyłu Bishop zaczął hamować. Błyskawiczny ruch kierownicą w prawo żeby ominąć pojazd za nimi i jeśli wszystko się udało małe zawracanko. Co jak co, ale mafijne wozy były zbyt ociężałe i duże żeby szybko wykręcić na wąskich uliczkach. Ten manewr nie ratował im skóry, ale mógł kupić trochę czasu. Teraz gaz do dechy i szybka podróż do miejsca wskazanego przez Phantoma. Sam nie wiedział czy można mu ufać, ale to było jedyne miejsce w Missisipi, które mogło okazać się przychylne, więc wojownik nie zastanawiał się długo. Zachował jednak wzmożoną czujność i gdy dojechali już na miejsce nie wysiadł z auta.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Słuchaj, Nocny Jastrząb - zaczął Enzo, irytując się kolejna przeszkodą na swojej drodze ku... dalszemu zniewoleniu - Mało kto ufa duchom bardziej niż ja - ("Chociaż pewnie i tak pier****sz", pomyślał) - ale powiedz mi co twoje duchy mogą zrobić z kawałkiem elektroniki w twoim cholernym karku, co?
Podszedł blisko do Indianina; sięgał mu do tylko do mostka ale nie tracił rezonu bo jeśli ktoś bał się Enzo to w dużej części zasługa takich właśnie zachowań negujących cudzą siłę. Ściszył głos by postronni nie słyszeli, że używa łagodniejszego tonu, mówił z rosądkiem. Dwoma palcami prawej dłoni pchnął leciutko Indianina, jakby wyśmiewając jego teorie:
- Odbiegniesz sto metrów i co? Myślisz, że już o wszystkim nie wie? Że w tym tłumie nie kręci się ktoś od niego? Czy duchy przylecą, żeby łapać kawałki twojego mózgu gdy Wasyl wciśnie guzik? Moje tego na pewno nie zrobią - to było proste, wyskoczył z tymi duchami bardzo niefortunnie w danej sytuacji a Enzo miał od razu za nim pobiec? Ale poruszył w nim delikatną strunę gdy wspomniał o wolności, która ich jakoby łączy. Najpierw Luca miał pokazać mu różnicę między wolnością dla ludzi inteligentnych - czyli siebie - i wolnością dla wielkich facetów, którzy chcą na sobie sprawdzić jak duży zasięg ma nadajnik Wasyla. Enzo nie mógłby dopuścić myśli, że ktoś, szczególnie taki dryblas jak ten tutaj, widział kiedyś duchy, rozmawiał z nimi... może liczyć na ich pomoc. Nie był jednak tak głupi jak wszyscy by od razu odrzucić te sprawy; po prostu nie wierzył, że akurat ten człowiek ma taki dar jak on sam. A może większy. Mierząc wciąż do niego wyciągniętym palcem jak lufą pistoletu, syknął jeszcze ciszej, nie wiedząc już co go tak denerwuje:
- Jeśli to coś prawdziwego, lepiej powiedz mi tu teraz bo jak na razie wyglądasz tylko na cwaniaka, który zręcznie gra swoim pochodzeniem, wiedząc, że i tak nie ma nic do stracenia.
Nie zwracał uwagi ani na bezwładnego tresera, który coś mruczał ani na Lucy, która wiedział, że nie strzeli spontanicznie, gdy stoją tak blisko. Na boku drgało jeszcze pośmiertnie ciało kojota, z obróconą nienaturalnie głową i miał chęć jeszcze przestrzelić mu czaszkę by uspokoić te ruchy ale nie wiedział niestety na jak długo musi mu wystarczyć amunicja, którą posiada więc się pohamował, odwracając wzrok.
Potrząsnął głową; co on w ogóle rozważał, zabić obu, Wasyl mu przyklaśnie i wreszcie, wreszcie odeśle ich gdzieś dalej. Lucy ani mrugnie, sama go też poprze. Zastanawiał się teraz czy poparłaby go w każdej sytuacji - to by znaczyło, że nie jest już wyłącznie profesjonalna a w tym wypadku działało to na ich korzyść. Trzymał w ręku rewolwer, nie wiedząc czy ku uciesze tłumu i szefa podnieść go i użyć czy po prostu odstrzelić łeb sobie i pozwolić im się martwić. Zabić ich obu i podwinąć ogon. Nie pamiętał kiedy dokonał takiego aktu zdrady samego siebie a to co robił dzisiaj do tej pory już było i tak daleko posunięte w jego pojmowaniu honoru i niezależności. Wtedy usłyszał cichy śmiech, dobrze znany z przeszłości; jak go kiedyś lubił. Leigh była tutaj i chichotała, mówiąc, że tak naprawdę nigdy nie był odważny ale jej to nie przeszkadzało. Splunął i odetchnął ciężko, szukając jej wzrokiem; oczywiście nigdzie jej nie było. Roześmianych twarzy, kilka, każda równie irytująca. Krzyknął coś do najbliższego faceta, obdartego, trochę wyższego od Luci. Nie słyszał odpowiedzi ale Leigh objaśniła usłużnie: "Mówi, że nie potrafisz niczego dokończyć. Też tak myślę". Koniec, łańcuch się zerwał. Enzo nie widział już Indianina ani Lucy, tylko twarz nieszczęśliwca, który stał zbyt blisko z wyszczerzoną mordą. Pobiegł prosto na niego, biorąc zamach niewielką kolbą pistoletu. Chciał obalić go na ziemię, i patrzeć bezwładnie jak jego ręce ściekają krwią, ścierając szyderstwo z twarzy gapia.
- Zabiję ciebie a potem ją! - krzyczał, okładając wroga to pięścią to pistoletem, czasem posiłkując się kolanami. Bardzo szybko tracił energię, zapamiętując się w swoim gniewie i wyładowując całe nagromadzone ostatnio upokorzenia. Twarz przechodnia była raz Wasylem, raz Leigh, raz Lucy, raz także Indianinem. Nie obchodziło go to, bił tak długo aż oczy zaszły mu łzami od wysiłku i wtedy dopiero zerwał się jak pijany, odzyskując czystość umysłu, sam nie wiedząc po jak długim czasie. Szukał oczami nie Indianina ale Lucy:
- Dobra, chodźmy ganiać duchy - wysapał spocony, zataczając nogami. Jak zawsze, seans agresji, jego oczyszczenie było momentem, w którym się przełamał, obrał nową myśl i drogę. Znowu było mu wszystko jedno co się z nim stanie, musiał tylko trzymać się swoich zasad i jeśli to możliwe, pomóc Lucy uciec - głupiec, myślał, że to ona jest nieprofesjonalna.
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
Cuthbert szerzej otworzył oczy. Dziesięć naboi, odtrutka i medpack za zwykłą podwózkę? Cóż, gnojek zawsze był bogaty. Ciekawe skąd to wytrzasnął...
Seria z karabinu maszynowego przeorała bok samochodu. I na szczęście tyle, co zawdzięczali średnim umiejętnościom kierowcy furgonetki, która z jakiegoś powodu stała się ich śmiertelnym wrogiem, dużemu odrzutowi starego karabinu i całkiem niezłemu pancerzowi samochodu, którym
-O nie matkoj**cy! Drugiego auta nie dostaniecie! Łoł! - wrzasnął dziko kiedy ledwo udało się wyminąć jakiegoś przechodnia - Cuthbert! Przydaj się do czegoś! Wal w opony!
Kowboj wybuchnął śmiechem.
- Drogi panie, niech pan uważa na język, przecież na karku siedzi nam kostucha, a to jakby nie patrzeć kobieta. Myślę, że opony to ostatnie do czego będę teraz strzelał, jeśli łaska. . Nie czekał na odpowiedź, w trakcie pościgu nie ma czasu na czekanie. Cuthbert złapał się jedną ręką dachu samochodu... a raczej tego, co dachem mogłoby być, i wysunął się jak najdalej mógł przez okno. Łada próbowała kolejnego ataku na ich auto. Ale tym lepiej.
- Przyspiesz. - krzyknął Cuthbert, przekrzykując wiatr. Manewr zadziałał. Rozpędzona Łada mafii nie trafiła w przód samochodu, co spowodowałoby zepchnięcie z drogi lecz w środek, poczuli tylko dosć mocny wstrząs. Na taką okazję Cuthbert czekał. Wycelował z rewolweru w okno, prosto w miejsce, w które, czy chciał, czy nie, musiał zajmować kierowca. Oddał jeden strzał, odciągnął kurek, wystrzelił po raz drugi, tym razem trochę niżej, na wypadek gdyby kierowca jechał pochylony lub był karłem. Ostrożności nigdy za wiele. Szybko schował się do środka.
- Uważaj. Ten samochód właśnie stracił dość ważną część. Dokładniej mówiąc - kierowcę.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Post dotyczy już wszystkich, więc proszę czytać całość.

Desert Trooper mknął między uliczkami, zręcznie kierowany przez Bishopa. Nieraz niemal wjeżdżał on w hałdy skrzyń czy beczek, kiedy indziej o cale wyminął spory słup, który pojawił się zza zakrętu zbyt szybko, aby pierwszy lepszy kierowca mógł się zorientować w sytuacji. Ale King był z Detroit, a umiejętności prowadzenia pojazdów ludzi z tych okolic zawsze robiły wrażenie. Wróg jednakże nie ustępował. Trzy Łady utworzył trudny do zgubienia ogon, bardzo zacietrzewiony, by ustrzelić ściganych. Kilka kul już zdążyło dosięgnąć celu (-2 punkty pancerzam pojazdu), także jasnym już było, że trzeba zdziałać coś więcej niż ograniczać się do szaleńczej ucieczki.
Cuthbert wypełznął nieco przez kraty, mając nadzieję, że to on pierwszy namierzy przeciwnika, nie on jego. Spojrzał ku najbliższemu z pojazdów, który powoli ich doganiał. Wymierzenie w konkretną osobę podczas jazdy nie było łatwe, ale musiał się tego podjąć. Dwa pistolety przez chwilę tkwiły nieruchomo w jego rękach, kiedy przez ułamki sekund mierzył w wykrzywioną twarz kierowcy. W tym samym momencie pociągnął za oba spusty.

Test Strzelectwa Cuthberta i Spostrzegawczości Kierowcy (Cuthbert -1 za trudny test)

Remis.
Szyba rozprysła się na kawałki z donośnym dźwiękiem. Małe, ostre fragmenty wpadły do środka, dezorientując pasażerów. Kierowca instynktownie zwolnił, klnąc coś po rosyjsku. Strzelający szybko odzyskali rezon. Skierowali ku Cuthbertowi lufy karabinów, które wypluły zabójcze serie. Kowboj zdążył jednakże do tego czasu się schować z powrotem - pociski świsnęły mu tylko nad kapeluszem, targanym przez wiatr.
Do auta, które zaatakował kowboj, dołączyło na powrót drugie. Samochody przyspieszyły - Rosjanie chcieli wreszcie złapać cel w ,,klincz". King spojrzał nerwowo na lusterko i już wiedział co się święci - zahamował mocno, pozwalając pojazdom przejechać do przodu. Ten z tyłu wyminął zręcznym wirażem i już pędził w inną stronę, gdy zauważył, że trafił na podobnie wyszkolonego kierowcę - ostatnie auto nie odpuściło tak łatwo i kierował się ku celowi na pełnych obrotach.

Test Prowadzenia Pojazdów Bishopa i Kierowcy

Test wygrywa Bishop.
King zauważył półotwarty wjazd do garażu i zamarkował, że chce tam wjechać. W ostatnim momencie skręcił jednak do oporu, robiąc zakręt o dziewięćdziesiąt stopniu. Phatom i Cuthbert musieli się trzymać z całych sił, czując że w każdym momencie mogą wylecieć na ziemię, co przy tej prędkości nie należałoby do przyjemnych doświadczeń. W każdym razie, udało się. Rosjanin nie był dość szybki i myśląc, że King chce wjechać do środka, sam popędził przez bramę. Za chwilę rozległ się rumor, którego dźwięk momentalnie oddalił się - King uciekał dalej. Phantom rzucał tylko szybko: prawo, tutaj prosto, dwa razy w lewo etc., aż wreszcie dojechali do celu, którego raczej się nie spodziewano.

Tłum był wielce niezadowolony z tego, że jednak nie doświadczy żadnej egzekucji. Jednakże po tym, jak Enzo rzucił się na jakiegoś człowieka i zaczął go okładać, wszyscy zrozumieli, że nie ma co zadzierać z tym człowiekiem i lepiej zachować swoje pretensje dla siebie. Nie wiedzieli co naprawdę przeżywa ten człowiek i że jego schorowana dusza czasem wylewa zbyt wiele trosk, ale dla pospolitego motłochu był po prostu niebezpiecznym wariatem. Ostatecznie dał on się namówić i gestem dłoni wskazał Lucy, aby odpuściła. Zabrali się z szybko z miejsca nieudanej kaźni, co wyjątkowo ciężko przyszło Blisowi, nie tylko ze względu na kiepski stan fizyczny, ale także to, iż musiał zostawić zwierzęcego przyjaciela.
Puścili się truchtem przez miasto, z którego oddali niosły się odgłosy jakiejś strzelaniny. W sumie nic dziwnego w tych okolicach, z drugiej strony przypominało, że są teraz w dużym zagrożeniu. Enzo sprzeciwił się woli Wasyla i pozostawała mu tylko nadzieja, że jeśli Indianin faktycznie ma jakiś pomysł, to powinien zrealizować go szybko. Sam czerwonoskóry po dziesięciu minutach drogi skierował resztę ku... ogromnej stercie gruzu, która znajdowała się trochę z dala od reszty zabudowań. Dopiero po dłuższym przyjrzeniu się zauważono, że na części zwalonego betonu znajdują się naznaczone czerwoną farbą symbole w prymitywne sposób przedstawiające dzikie zwierzęta. Roscoe wskazał niewielką szczelinę w zwalisku. Nie pozostawało wiele opcji, nawet jeśli był szalony, to nie szkodziło sprawdzić o co chodzi. Tym samym reszta podążyła za Indianinem. Okazało się, że we wnętrzu sterty mężczyzna ten w jakiś sposób wydrążył tunel, zwieńczony zamkniętym pokojem. Jak na te warunki, robiło wrażenie. Na drzwiach widniał znak jakiegoś tribalu, co szybko podsunęło skojarzenie z szamanizmem.

tribaln.jpg
Mężczyzna przekręcił duży klucz w zamku i gestem dłoni zaprosił do środka. W ciemnym wnętrzu, którego mrok rozjaśniały jedynie nieforemne świece pełno było dziwnych przyrządów jak związane rzemieniami małe kosteczki czy wiklinowe podobizny groteskowych bożków. Na półkach przy odrapanych ścianach stały rzędy słoików z formaliną i zawartością, której opisu oszczędzę, bo a nuż ktoś akurat spożywa kolację. W centralnym punkcie znajdował się stolik z postawioną nań dużą kukłą przypominającą zdeformowane dziecko o pustym wzroku. Pod stolikiem coś buczało. Roscoe podszedł do mebelka i złożył ręce w modlitwie.
- O święte duchy, które kierujecie siłami natury i ludzkim losem, wejrzyjcie na naszą niedolę i pomóżcie nam. Niechaj wróg straci orientację, niechaj jego bystre oczy, które widzą tak daleko, teraz zaczną błądzić swym wzrokiem...
Wszyscy spojrzeli po sobie. Lucy westchnęła cicho do Enzo.
- Nie mi oceniać pańskie decyzje, ale mówiłam, że to świr...
Nagle pani spec Jessica podniosła poplamiony obrus, na którym znajdował się osobliwy artefakt. Pod spodem znajdował się wielki cylindryczny obiekt z siecią rurek i okablowania. Moduł T-587. Znane, acz rzadkie urządzenie, które służyło do zaburzania pracy wszelkich urządzeń mechanicznych wokół siebie. Dzięki niemu maszyny nie zbliżały się do właściciela, a jeśli już - to wyłączały lub działały chaotycznie.
- Zaraz... tak! Nasz towarzysz może mieć rację. To nam pomoże... na jakiś czas
Roscoe kiwnął głowę. Wskazał na lalkę.
- Bogowie ześlą na nas swą łaskę. Moc chipów zostanie zaburzona dzięki ich świętej mądrości
Jessica popatrzyła nań krzywo, spiesząc z własnym wytłumaczeniem.
- Niech ten facet wierzy sobie w co chce. Moduł faktycznie powoduje chwilową awarię w mechanicznych obiektach prócz własnych zasobów informacji. Jest za ciężki, żeby tachać go ze sobą, ale wystarczy, że pobędziemy tu chwilę, aby nasze chipy się ,,rozmagnesowały". Później, jak rozumiem, będziemy zmuszeni uciekać z miasta, aby gdy urządzenia na nowo się aktywują, były już poza zasięgiem trybu autosdetrukcji. Niestety, sam tryb namierzania działa o wiele dalej, więc pościg stanie się kwestią czasu...
Nagle na zewnątrz odezwał się ryk jakiegoś pojazdu. Coś podjechało pod ruiny i zaparkowało tam. Na korytarzy rozległy się odgłosy kilku kroków. Ktoś ich znalazł. Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do środka weszło dwóch kowbojów i jeden mężczyzna w kasku i masce gazowej o trochę większych gabarytach. Oni sam mieli widzieli przed sobą pokiereszowanego tresera bestii (jeden z kowbojów oraz treser już się przelotnie poznali), dobrze prezentującego się mężczyznę o włoskiej aparycji, wyzywająco odzianą kobietę z hardym spojrzeniem, zwalistego Indianina oraz lichą kobietę, trwożnie spoglądająca na zaistniałą sytuację. Jeden z kowbojów powiedział spokojnie:
- Wszystko w porządku. Nazywam się Phantom i znam tego Indianina. Nie wiem co za prywaty sobie tu urządzacie - spojrzał z szelmowskim uśmiechem na Lucy - Ale nie mamy dużo czasu, więc będę się streszczać. Roscoe, potrzebuję twojej pomocy. Jacyś Rosjanie przyczepili się do nas jak pijawki psiej juchy. Wiem, że możesz nam pomóc.
Sam Indianin pozostawał nieporuszony niczym skała i nawet jeśli zdziwił się najściem, to daleko mu było od okazywania swojego zaskoczenia. Spojrzał po swoich kompanach, najdłużej zatrzymując wzrok na Enzo i Blisie. W jego wzroku znajdowało się zapytanie, co sądzą o całym pomyśle i jak wiele powiedzieć nieoczekiwanym przybyszom. Z drugiej strony Phatnom szepnął do Cuthberta i Kinga:
- Dodajcie coś od siebie. Ten facet jest dziwny, ale musi wiedzieć, że jesteście w porządku. Udawajcie honorowych gościów, a zaufa nam i pomoże pozbyć się tamtych Rusków. Ma swoje sposoby, wierzcie mi.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
King sam nie wiedział dlaczego wylazł z auta. Martwił się o szkody spowodowane strzelaniną i wolałby teraz posiedzieć przy Trooperze żeby ocenić co trzeba naprawić, lecz ciekawość chyba wygrała. Skoro samochód dojechał tutaj to oznaczało, że nie był w złym stanie a kule usadowiły się w pancerzu. Kiedy spojrzał pobieżnie na pojazd potwierdził te przypuszczenia. Część blachy była powyginana i właściwie odpadła od Troopera. Dobrze, że metal spełnił swoje zadanie, lecz King jak zawsze w takich sytuacjach zgryzł mocniej zęby i przeklął pod nosem. Nie dało się ukryć, że szybko przywiązywał się do swojego transportu.
Schował kluczyki do kieszeni i powoli wszedł za Phantomem i Allgoodem do dziwacznej kanciapy. W środku było jakoś "niecodziennie". Do gratów i złomu w domostwach się już przyzwyczaił (ba sam się pośród nich wychowywał jak większość), lecz w tym miejscu było coś jeszcze. Jakaś wydumana aura magii, czy czegoś równie nieuchwytnego i nierealnego. Sam znał parę osób, które praktykowały szamanizm a z jednym takim jeździł nawet bo był jego pilotem, ale King jakoś się do tych rzeczy nigdy nie przekonał. Wprawdzie daleko mu było do obrazu świętości to jednak ojciec kaznodzieja i religijna matka zaszczepili mu jakieś poglądy na te tematy i trzymał się ich bo w lalkach i "duchach pustyni" alternatywy nie widział a fakt pozostawał faktem - gdy zaczynał jeździć w wyścigach starym fordem z wymalowanym na masce krzyżem nie raz jakiś dziwny "palec Boży" wyciągał go z najrozmaitszych tarapatów. Generalnie, więc poczuł się trochę nieswojo w tym miejscu i przynajmniej na początku miał wrażenie, że ta sceneria go odpycha. Na całe szczęście nie miał zbyt wiele czasu żeby nad tym myśleć bo ich oczom od razu ukazała się dziwna menażeria. Jakiś Włoch, dwie dziwne laski i Indianin z lalką. Uroku całej scenerii dodawał wykrwawiający się na podłodze facet.
-Fajną metę tutaj macie, nie da się ukryć... Ten to kto? - wskazał palcem na leżącego - Ofiara dla lalki?
Zreflektował jednak, że może ten cały Roscoe jest jakoś przywiązany do tych spraw, więc zaraz dodał:
-W każdym razie nie moja broszka. Mamy problem z tymi ruskimi :cenzura:ami. Mógłbyś może nam pomóc wydostać się stąd? Wyglądasz na wporzo kolesia i pewnie też tych typów nie kochasz. Hm?
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Enzo najpierw opatrzył tresera, mówiąc mu cicho, że kiedy ich znajdą ludzie Wasyla, osobiście odstrzeli mu łeb ale póki co - są kwita. Potrzebował do tego apteczki ale zażądał jej od Jessici lub kogoś z nowo przybyłych (ewentualnie zastraszanie). Potem przyjął naturalną dla siebie rolę lidera, nie bacząc, że nie jest u siebie. Zauważył kątem oka, że Lucy zajmuje miejsce trochę za nim, po prawej, wyuczona instynktem, kontynuował więc z pół-uśmiechem:
- Broszka, meta, koleś... - powtórzył z niesmakiem słowa Kinga - Więc ty pewnie jesteś "luzak". Wszyscy mamy problemy. Od naszego tu nowego znajomego zależy czy wam pomoże czy nie i nie mi podważać jego osąd. Ale bądźmy ludźmi rozsądku i jak przystało na takich, zachowajmy przyzwoity dystans. Innymi słowy, nie wyciągajcie broni jeśli łaska i nie miejcie nam za złe, że swojej nie schowamy. Ten na ziemi zaś to głupiec, którego nosimy ze sobą dla zabawy- zakończył obcesowo.
Do Phantoma zwrócił się potem:
- Ty zaś zatrzymaj swoje rozbiegane spojrzenia i cwane komentarze na temat moich podwładnych dla siebie - eufemistycznie określił Lucy. Odwrócił głowę do Indianina:
- Wodzu, twoja chata ale nie przyjmuj wszystkich z otwartymi ramionami siostry miłosierdzia jak zrobiłeś z tamtym. To sprowadza też złe duchy, jeśli wiesz co mam na myśli...
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
Pojazd podjechał pod coś, co wyglądało... cóż, jak kupa gruzu. Albo jak... nie, po prostu jak kupa gruzu. Na szczęście okazało się, że wskazówki Phantoma nie doprowadziły ich na przedwojenny dworzec kolejowy, lecz do prawie niewykrywalnej kryjówki. Dzięki doświadczeniu zdobytemu na pustyni Cuthbert szybko zarejestrował w pamięci wszystkie możliwe drogi ucieczki na wypadek, gdyby jednak okazało się, że to miejsce jest trafne. Miał nadzieję, że tak się nie stanie.
Dostali się do środka bez większych problemów. Przed schowaniem się do środka Cuthbert rozejrzał się na wszelki wypadek, żeby zobaczyć, czy mafijne zbiry nie dostrzegły ich w czasie gdy salwowali się ucieczką.
Pomieszczenie nie było ogromne, ale jak na wkopane w stertę gruzu naprawdę robiło wrażenie. Można było w nim spędzić wiele dni bez uczucia, że jest się zamkniętym w klitce lub piwnicy.
Towarzystwo w środku nie było zbyt zgodne. Można było to poznać po tym, że gdyby napięcie wzrosło choć trochę bardziej, pewnie skoczyliby sobie do oczu. Cuthbert parsknął słysząc uwagę komentarz Phantoma, który miał wyjść zabawny i zarazem pociągający, lecz wyszedł taki jak zawsze.
- Wodzu, twoja chata ale nie przyjmuj wszystkich z otwartymi ramionami siostry miłosierdzia jak zrobiłeś z tamtym. To sprowadza też złe duchy, jeśli wiesz co mam na myśli... . Kowboj spojrzał na gościa, który to powiedział. Był twardy. Albo doskonale takiego zgrywał. Kobieta trzymała się blisko, czyli czuła się przy nim bezpieczniejsza. Lub czegoś od niego chciała. Może faktycznie była jego podwładną? A może kimś więcej. Dobrze byłoby, gdyby Phantom przytemperował swój niewyparzony język.
- Wiesz nieznajomy. Z stron, których pochodzę mówi się, że złe duchy mącą spokój, a ty na pewno go właśnie nie budujesz. Więc jeśli łaska... - nie dokończył. Odwrócił się do Indianina, skinął w jego stronę głową.
- Długich dni i przyjemnych nocy przyjacielu. Wybacz, że nachodzimy to miejsce niespodziewani i niezaproszeni. Lecz nie mieliśmy większego wyboru. Mogliśmy schować się jak myszy w dziurze lub poginąć w walce spowodowanej przez nieporozumienie i przypadek. Pomożesz nam?... - Cuthbert spojrzał na człowieka leżącego na ziemi - I czy ktoś może mi powiedzieć, co robi ten człowiek na podłodze? Wygląda jakby zmieniał stan z stałego na krwawy. Mam medpack, jeżeli to mu jakoś pomoże...
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Enzo nie krył, że jest co najmniej sceptycznie nastawiony do gości. Krzywo patrzył na Bishopa z powodu jego, jak to zasugerował ,,luźnego stylu". Nie widział mu się również Phantom - co by nie mówić, miał małą słabość do Lucy, którą tamten taksował dziwnie. Sam mafiozo zajął się w międzyczasie rannym. Skinął na Jessicę, aby dała mu medpack - stan Blisa nieco się poprawił, ale nadal niezbędna była kuracja. Dziewczyna zawahała się:
- Ale to moja ostatn...

Test Zastraszania Enzo i Perswazji Jessic'i

Test wygrywa Enzo.
Luca chwycił panią spec za chabety i przyciągnął do siebie. Jego wzrok mówił tylko jedno: nie biorę pod uwagi żadnych słów sprzeciwu. Cuthbert, który stał obok i właściwie sam dobrowolnie chciał służyć pomocą, widział dobrze zajście. Nie, ten facet nie udawał (Blis +1 Zdrowia). Kiedy Stone był już w stanie w pełni samodzielnie się poruszać i jako tako funkcjonować, wrócono do zasadniczej kwestii - co czynić dalej.
- Mamy problem z tymi ruskimi :cenzura:ami. Mógłbyś może nam pomóc wydostać się stąd? Wyglądasz na wporzo kolesia i pewnie też tych typów nie kochasz. Hm?
- Długich dni i przyjemnych nocy przyjacielu. Wybacz, że nachodzimy to miejsce niespodziewani i niezaproszeni. Lecz nie mieliśmy większego wyboru. Mogliśmy schować się jak myszy w dziurze lub poginąć w walce spowodowanej przez nieporozumienie i przypadek. Pomożesz nam?
Tak zagadywali dwaj goście, podczas gdy Phatnom odsunął się na bok, coraz tylko poświęcając buńczuczne spojrzenie Enzo. Indianin spokojnie wysłuchał ich, przy czym po jego minie można było stwierdzić, iż przypadły mu do gustu szczególnie wyważone słowa Cuthberta, gdyż sam cechował się podobnie wyważonym sposobem bycia (no może z wyjątkiem sporadycznego rozmawiania z niewidzialnymi postaciami).
- Ściga nas ten sam człowiek. Pomożemy wam. Panie Enzo, proszę mi wierzyć, iż wiem, co robię. Z resztą, porozmawiamy potem i uzgodnimy szczegóły, gdy już się stąd wydostaniemy.
- ,,Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków" - rzuciła tylko pod nosem Lucy, prywatnie wielbicielka ostatniej, biblijnej księgi.
Jessica obejrzała moduł ze wszystkich stron. Kiedy stała z klęczek miała gotową diagnozę:
- No dobrze. Jak tu stoimy, urządzenie już powinny wpłynąć na chipy. Mamy jakieś dwie doby nim znów zacznie działać autodestrukcji i jedną dla trybu namierzania. Do tego czasu musimy być daleko.
Lucy żachnęła się.
- To, że nie zobaczą nas na swoim radarze, nie znaczy że łatwo opuścimy Missisipi niezauważeni.
Roscoe uśmiechnął się nieznacznie.
- A kto powiedział, że będziemy się ukrywać?
Wkrótce te słowa znalazły swoje wytłumaczenie. W budzie za rzekomym gruzowiskiem, we wnętrzu którego mieszkał Roscoe, znajdowała się zdezelowana buda, na którą nawet najbardziej zdesperowany szabrownik, nie zwróciłby uwagi. W środku, okazała się być nieźle urządzonym garażem z Cadillaciem na środku.

18517242.png
Wóz prezentował się naprawdę zjawiskowo. Posiadał niewiele rys i wgnieceń, a jego efektowności dodawała replika wielkiej czaszki umocowanej z przodu. Z tyłu zaś umieszczono sporych gabarytów działo z przewieszonym nań paskiem ciężkich pocisków (4 obrażeń). Indianin wskoczył za kółko i chwilę walczył z silnikiem, który wreszcie zaryczał z pełną mocą.
- Wy - zwrócił się do trójki gości - Pojedziecie swoim wozem, a pan Enzo, Blis, Jessica oraz Lucy jadą ze mną. Trzymajmy się blisko, a z łaską bogów, powinniśmy dać radę. Jednocześnie proszę jedną osobę o zajęcie miejsca za działem. Przyda się z całą pewnością.
Liczyła się każda chwila, toteż już kilka minut później Desert Trooper oraz Cadillac jechały obok siebie, w próbie wydostania się z okolic Missisipi. Tutaj mieli więcej przestrzeni, ale byli też bardziej na widoku. Nie dziwiło zatem, że dość szybko zostali na powrót zauważeni przez ścigających. Trzy Łady znów znalazły się z tyłu i tak samo znowuż, wychyliło się z niej kilku delikwentów uzbrojonych w karabiny maszynowe. To już było pewne, ci ludzie nie spoczną. Albo zginą oni, albo ścigani. Do ryku silników dołączył przeszywające dźwięki serii.

mapapy.png
Drogi są dobrze ubite i pozwalają na swobodną jazdę. Jeśli ktoś zjedzie z nich, przyczepność się obniża, co jest równoznaczne z chwilową utratą 2 punktów Prowadzenia Pojazdów.
Szary kolor - budynki
Czerwony kolor - skrzynie z towarami
Zielony kolor - Missisipi
Pomarańczowy kolor - gracze (pierwszym wozem jadą Bishop, King i Phantom)
Czarny kolor - Rosjanie w złym humorze
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Jak to zwykle w życiu Kinga bywało nie zagrzał długo miejsca w tym w miarę bezpiecznym pomieszczeniu. Z drugiej strony ponowne spotkanie z ruskimi było jedynie kwestią czasu więc lepiej teraz niż później. Przynajmniej zyskali sojusznika w postaci Indianina. Wprawdzie reszta nowej kompanii była podejrzana dla Bishopa, ale grunt to wspólny cel, który rysował się tym wyraźniej im bliżej były lufy kałachów.
King wskoczył za kółko i błyskawicznie odpalił silnik. Gdy obejrzał się przez ramię już widział nadjeżdżające łady napakowane klaunami z bronią automatyczną. Zła wróżba. Desert Trooper ruszył wyrzucając spod tylnych kół kupę piachu zupełnie jakby auto chciało zrobić coś na wzór zasłony dymnej. Silnik zaryczał drapieżnie kiedy wojownik dociskał gaz. Teraz mógł poszaleć bo pojazd był już rozgrzany. Olej dobrze rozsmarował się po elementach jednostki napędowej i pozwalał popchnąć ją do granic możliwości bez obawy o tzw. zatarcie. Zresztą każdy silnik pracuje lepiej gdy jest rozgrzany. Kierowcy wiedzą takie rzeczy i jeśli ma się odrobinę doświadczenia po prostu wie się kiedy "można" a kiedy "nie". Stąd Bishop nie oszczędzał wozu wyprowadzając go na czoło stawki a bryka szybko rozbujała się do maksymalnej prędkości zostawiając Cadillaca z tyłu.
-Ładne auto - pomyślał patrząc w pęknięte lusterko - Stary Joe jeździł podobnym..
Jakieś reminiscencje przeszłości przemknęły mu przez myśli, ale nie miał teraz czasu na wspomnienia. Faktycznie auto Indiańca było dość podobne do Cadillaca SeVille jakim jeździł Stary Joe, lecz to było dawno. Auto już należało do kogoś innego a Joe... cóż nie skończył zbyt dobrze. King potrząsnął głową by ocucić się z resztek nostalgii za Detroit i dawnymi latami. Instynkt podpowiadał by skupić się na jeździe bo droga szybko sprawdzi umiejętności kierowców.
Okiem doświadczonego rajdowca ocenił możliwe alternatywy. Skrzynie zawsze można było rozjechać o ile nie były zbytnio napakowane albo jeśli to co było w środku było w miarę lekkie, ale jeśli było odwrotnie to nawet jadąc najbliżej ściany lewego budynku i zahaczając tylko o jedną mógł unieruchomić auto a to równało się niechybnej śmierci.
-"Pierwsza zasada dzieciaku, nigdy nie stawaj" - słowa Joe powtórzył z szelmowskim uśmiechem na twarzy
Sprawa wręcz banalna, ale nie zawsze równie łatwa do zrobienia jak do powiedzenia.
Zostawały dwie opcje. Objechanie budynku z lewej lub z prawej. King wcześniej zauważył, że po prawej za budynkiem też są skrzynie, ale jest ich mniej i zostawiają więcej miejsca przez, które prawdopodobnie da się przejechać. Po lewej zaś było dużo przestrzeni, lecz to nie do końca działało na ich korzyść. Nie mogąc zdecydować szybko sięgnął po lornetkę. Ułamki sekundy wystarczyły żeby mógł dokładniej przyjrzeć się nawierzchni. Tam gdzie była lepsza tam postanowił skręcić. Jeśli zaś wybór padł na prawą stronę miał zamiar zaraz za budynkiem skręcić w lewo i przejechać między skrzyniami a rogiem dwóch ścian. Wcześniej rzuciłby okiem czy skręt i przejechanie aut tamtędy jest realne bo jeśli nie było by takiej opcji jechałby najzwyczajniej prosto ku drodze na północ.
Przez ramię krzyknął do Phantoma by w miarę dyskretnie wskazał Indianinowi kierunek, który obrał. Teraz musiał już liczyć na instynkt i inteligencję Roscoe. Jeśli nie będzie głupi wybierze lepsze rozwiązanie i pojedzie za Trooperem. Jeśli okaże się nie tak "bystry" rozdzielą się a to raczej będzie jego ostatni wybór. King zjadł zęby na wyścigach i jedno wiedział na pewno. Jadąc w takim układzie jak teraz mają większe szanse z kilku istotnych powodów. Po pierwsze auto Bishopa było lżejsze i lepiej nadawało się na przewodnika a w połączeniu z umiejętnościami Kinga było wręcz do tego idealne. Po drugie Cadillac mógł spokojnie odpierać ataki dzięki swemu uzbrojeniu co powodowało, że nie był na straconej pozycji jako auto drugie w stawce. Po trzecie, w końcu, dwa auta trudniej otoczyć i łatwiej ściganym reagować na ruchy napastników.
-Nie bądź idiotą... - szepnął sam do siebie gdy kierownica skręciła a wzrok Bishopa na chwilę spoczął na lusterku.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Jadąc dwoma samochodami po jednej trasie mamy większą siłę przebicia, może podążaj za nim - powiedział Enzo, lekko stukając ramię Indianina, by zwrócić jego uwagę na drugi samochód. Obrócił się do tyłu i zmierzył wejście do działka:
- Umiesz strzelać? - powiedział bez ogródek do tresera. Wciąż jeszcze nie przełamał niechęci do niego mimo, że już dwa razy nawet opatrzyl mu rany. To były jednak interesy a interesy i akceptacja to dwie inne sprawy - To ładuj się i pokaż czego cię nauczyli w Hegemonii - tak, nie uszło uwadze Enzo to w jaki sposób obnosił się ze swoją domniemaną siłą Blis. Ci ludzie tak mieli, uważali, że nikt im nie dorówna, mówili co chcieli i kiedy chcieli. Dla Enzo było to po prostu nierozważne: prawdziwą siłę okazuje ten, kto nie musi nią epatować, jak chociażby Roscoe. Chociaż akurat w jego wypadku Luca stawiał na niezbyt lotny umysł a nie głęboki spokój. Co by nie było, wolał powolnego olbrzyma o prostym duchu niż nieobliczalnego, pełnego buty Hegemona. Nie dlatego, że jednym czy drugim było łatwiej kierować ale dlatego, że był mniej denerwujący. Na tym etapie Enzo widział, że przyjdzie mu pogodzić się z tym, że będzie jakąś częścią grupy tych wyrzutków z którymi połączył ich los (oraz Wasyl). Z jednej strony widział jako oczywistość, że Hegemoni będą się trzymać razem jak plemię dzikusów a z drugiej - że ktoś musi pokierować "jego ludźmi". Nie liczył już do nich Blisa, niech dołączy do swych ziomków. Jessica, Lucy i Indianin naturalnie będą pewnie trzymać się Enzo, był przyzwyczajony, że ludzie szukali u niego rady i kierunku. Obejrzał ludzi będących z nim w samochodzie; nie było paniki, tylko cisza pozwalająca Roscoe skupić się na jechaniu. Wyjąwszy oczywiście ryk silnika, podskakujące podwozie i sporadyczne strzały wokół. Zwrócił się do Jessici i Lucy, patrząc jednak na tą pierwszą; była w jego oczach najsłabszym ogniwem:
- Pochylcie się nad siedzeniami i nie wystawiajcie głowy, z pistoletów i tak ich nie trafimy - wciąż wpatrując się przenikliwie w oczy Jessici, powiedział pewnym głosem, chcąc udzielić jej trochę swojej pewności - Nic nam nie zrobią, uciekniemy - Po czym wrócił do prostej pozycji i rozglądał się czasem, gotów strzelać gdyby ktoś próbował się z nimi zrównać, o co było jednak trudno w tej sytuacji. Mógł mieć tylko nadzieję, że przewodnik nie wpakuje ich w jakieś bagno bo jechali za nim jak w ogień.
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
- Druga zasada, napier*alaj. - Cutbhert odwrócił się i wycelował pistoletem w jadące za nimi samochody. Nie miał zamiaru przegapić całej zabawy. Podobało mu się to wszystko. Nie miał nawet czasu myśleć o tym, że jeden błąd Bishopa lub Wodza, jak nazwał w duchu nazywać Indianina i już po nich. Zaczął strzelać do jadącej za nimi łady. Tym razem strzelał w opony.
Schował się na chwilę w samochodzie.
- Trzymaj. Do zwrotu. - powiedział podając Phantomowi P-99 -Staraj się ich zabić, spowolnić albo nie wiem, strzel sobie w łeb. Tylko lepiej dla ciebie, żebyś nie zgubił tego gnata.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Bishop mocno przycisnął pedał gazu. Silnik zawarczał niczym ranne zwierzę, po czym auto wierzgnęło i ruszyło z pełną prędkością, wzbijając wokół tuman kurzu. Cadillac nie pozostawał bynajmniej w tyle. Indianin potrafił zaskakiwać - bo kto by się spodziewał, że człowiek kojarzony zazwyczaj z dzikim życiem na pustyni tak dobrze ogarnął jazdę? W każdym razie Roscoe niezwykle zręcznie wchodził w zakręty, nie odstając równocześnie od drugiego samochodu.
Bishop słusznie przeczuwał, że nie ma łatwego zadania. Słowa starego Joe'go rozbrzmiewały mu teraz w głowie, dodawały otuchy. Przed sobą widział grupę zabudowań - kilka bud i domków zbudowanych z nadkruszonych cegieł plus to, co wyrzuciła na brzeg rzeka. Szybko chwycił za lornetkę i przyjrzał się okolicy. Czujne oko doświadczonego kierowcy od razu wychwyciło różnicę w nawierzchni. Tam gdzie było więcej skrzyń, droga była bardziej wydeptana i równiejsza. W takich chwilach nie ma czasu na rozmyślania i dywagowanie czy się przeżyje czy nie. Ruszył wprost między drewniany ładunek.

Test Prowadzenia pojazdów Bishopa (traktuję że dobry opis i sprawdzanie nawierzchni niweluje stratę za wyjechanie ze ścieżki)

Test nieudany.
Paczki z towarami zbliżały się do maski auta w szybkim tempie. Do ostatnich chwil King szukał najszerszej luki między nimi, aby móc swobodnie wyjechać na dalszą część drogi. Niestety, nawet jemu zdarzyło się popełnić błąd za kółkiem. Tam, gdzie wydawało się, iż jest w stanie przejechać bez szwanku, okazało się jednak być zbyt ciasno. Drewniany kloc uderzył w Troopera, wykrzywiając blachę i odrywając parę części, które wraz z nim wzleciały w powietrze (Desert Trooper -2 punkty pancerza). Roscoe, który podążał z tyłu zdążył zawczasu zorientować się w sytuacji - wyminął lecącą w jego kierunku przeszkodzę, choć nie bez trudności. Rosjanie natomiast nie ustawali, ich samochody były coraz bliżej, a serie z karabinów - coraz donośniejsze.
Bishop poczuł jaki traci kontrolę nad pojazdem, kierownica skręciła mocno. Przez chwilę walczył z nią, z taką zawziętością, jakby siłował się na rękę.

Test Prowadzenia pojazdów Bishopa (traktuję że dobry opis i sprawdzanie nawierzchni niweluje stratę za wyjechanie ze ścieżki)

Test udany.
Trójką pasażerów dosłownie miotnęło, ale na szczęście, był to efekt tego, iż Bishop znów przejął kontrolę nad maszyną. Trooper i Cadillac byli ponownie na drodze i właśnie wyjeżdżali spomiędzy zabudowań, nadal jednak mając za sobą ogon. Luca w tym czasie przycisnął się niemal do podłogi, wiedząc że z swoim rewolwerem niewiele tu pomoże. Wcześniej wskazał Blisowi, aby ten zajął się działem, acz treser najwyraźniej nadal był otumaniony po ostatnich zdarzeniach. Zachowywał się ospale: wystrzelił kilka razy, jednak wszystkie pociski zmierzały daleko od celów.
- Pochylcie się nad siedzeniami i nie wystawiajcie głowy, z pistoletów i tak ich nie trafimy - powiedział do towarzyszek, choć wnet zauważył, że Lucy nie jest zadowolona z tego pomysłu.
- Przykro mi Enzo, ale tego polecenia nie mogę spełnić. Znasz mnie, jestem konkretna baba. Jak już do ciebie dołączyłam, to nie pozwolę, żeby paru Ruskich usmażyło nam tyłki. Ej, Rock. Dajże mi się pobawić, bo ty chyba jeszcze się nie obudziłeś!
Po czym zdecydowanym gestem odciągnęła Blisa od działa i sama skupiła się na kontrataku. Pościg trwał teraz po autostradzie, a właściwie na tym, co z niej zostało. Po lewej widniała szeroko rozlana Missisipi, po prawej pięły się do góry zębate skały. Oczywiście, Enzo nie mógł tego widzieć, gdyż wolał pozostać niedostępnym na wątpliwe uroki okolicy, jeśli to oznaczało brak dziur w ciele. Ze swojej pozycji widział jednak Lucy. Na zazwyczaj bladym licu zakwitł jej teraz rumieniec. Z gniewnym grymasem zakrzyknęła:
- I spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia

Test Strzelectwa Lucy.

Test udany.
Cóż, może nie gwiazda, ale z pewnością coś morderczego. Potężny kaliber odezwał się hukiem i został tylko wzmocniony, gdy ugodził w jedną z Ład. Cały przód został zmasakrowany, autem rzuciło jak szmacianą lalką gdzieś na bok. Trafiony samochód irracjonalnie podjął pościg, ale było to bezcelowe - poruszał się powoli i już wkrótce pozostał daleko w tyle. Widząc zajście, inne auto przyspieszyło, niemal wyrównując się z Cadillaciem. Bishop zmienił nieco położenie swojego samochodu tak, by Cuthbert i Phantom, który został właśnie przez niego uzbrojony, mogli wspomóc towarzyszy. Dwaj rewolwerowcy wychylili się ze swoich pojazdów. Kule świszczały dosłownie o cale od nich. Ci jednak, z kamiennymi twarzami wycelowali broń w kierunku opon samochodu.

Test Strzelectwa Cuthberta i Phantoma

Test nieudany w obydwu przypadkach.
Przy tej prędkości i okolicznościach zadanie nie było łatwe. Kierowca szybko zrozumiał, co zamierzają kowboje i zaczął jeździć ,,szlaczkiem". Natomiast strzelający szybko wykorzystali sytuację. Cel był dla nich łatwy, jako że posiadali broń maszynową (Cuthbert i Phantom -3 punkty Zdrowia, w przypadku Cuthberta 1 punkt obrażeń jest absorbowany przez pancerz). Dwójkę wnet przeszedł ogromny ból, posoka trysnęła obficie. Obydwaj musieli natychmiast schować się do kabiny. Krew ściekała po nich strumieniami, rozchlapywana na wszystkie strony w wyniku dużej prędkości jadącego pojazdu. Rosjanie nie dawali za wygraną. Prócz permanentnego ostrzału, jeden z nich wyrzucił w pewnym momencie granat, po czym dwie Łady natychmiast odjechał na bok. Na szczęście rzut nie był celny, gdyż eksplozja miała miejsce jakieś dwadzieścia metrów od celu, ale jeśli ci panowie mieli tego więcej...
Droga prowadziła dalej przez ogromny most, przewieszony nad krainą wyłożoną przeróżnymi wrakami różnych pojazdów. Sam przejazd był dość szeroki, ale i tu nie brakowało rupieci oraz pozostałości z aut.

zapokalipsafot002.jpg
Zacięcie Rosjan było na swój sposób intrygujące. Musieli albo śmiertelnie obawiać się gniewu Wasyla, albo być jego cholernymi fanatykami. W każdym razie nie zamierzali poprzestać, dopóki ich lub szczątki atakowanych nie spoczną rozsmarowane w asfalt. Teraz, jak że pozostały dwie Łady każda obrała sobie oddzielny cel - jedna Bishopa i spółkę, druga Indianina oraz jego pasażerów. Prędkość oraz gwałtowna jazda coraz to pompowała adrenalinę, która skoczyła wszystkim wnet, jak tylko dostrzegli, że most jest urwany na długość dwóch ciężarówek jakieś dwieście metrów od jadących. W jednym miejscu, przez wyrwą droga była wybrzuszona, co w umyśle kogoś wyjątkowo szalonego mogło klarować pewną opcję. Przy czym nadzieje na nieroztrzaskanie się były delikatnie mówiąc, nikłe.

Loney z niesmakiem spojrzał na zardzewiały znak drogowy ,,serdecznie witający w Pleasantville". Nic bardziej ironicznego nie mogło wydarzyć się temu miejscu. Ojciec opowiadał mu kiedyś, że ta dziura była jednym z milszych zakątków w okolicach Tennessee. Senne, miłe miasteczko z witającymi cię na ulicy przechodniami, odpowiedzialnymi tatusiami i kobietami, które przynoszą nowym sąsiadom placek. Po wojnie Pleasantville zajął najgorszy ferment, dzicy ludzie i redneki. Bezbożne miejsce pełne zła.
Loney wszedł ostrożnie na nasyp gruzu i metalowych części, po którym trzeba było się przedrzeć, chcąc odwiedzić miasteczko. Już przedmieścia wyglądały groteskowo - powykręcane w dziwne kształty latarnie, resztki ogłoszeń o handlu ludźmi na słupach czy ciała, które już dawno zamieniły się w zieloną papkę i kości.

abandonedefendi11.jpg
Na miejscu Loney od razu poczuł, że jest coś nie tak i to pomijając codzienną, zepsutą rutynę w tym miejscu. Był tu już parę razy, bo wiedział, że co jak co, ale w takiej lokalizacji mutków nie brakuje. Ba, niektórzy rzekomo tylko lekko spaczeni mieszkali tutaj i nawet zakładali rodziny. Ale ojciec zawsze powtarzał: mutant to mutant, nie ma ustępstw, tak jak nie ma mniejszego zła. W każdym razie to miejsce zawsze żyło swoim plugawym życiem. Na ulicach nie brakowało szukających zaczepki dryblasów, zaćpanych wyrzutków jak też prostytutek oddających się choćby za konserwę. Teraz panowała tu cisza i kompletna pustka. Loney mógł pierwszy raz dobrze obejrzeć sobie panoramę Pleasantville, pozbawioną mrowia jego mieszkańców i nie będąc przez nich zaczepianym. Rzędy witryn sklepowych ziały pustką i groteskowymi zębiskami złożonymi z powybijanych szyb. Na ulicach pełno było śmiecia, w paru miejscach kanały musiały wylać, gdyż utworzyły się małe bajora, w których toni coś się delikatnie kotłowało. Stare budynki mieszkalne rozpadały się w oczach i na palcach jednej ręki dało się wyliczyć te, które ostały się przynajmniej z dodatkowym piętrem. Dalej, na wzgórzu widniał zarys zameczku, dawniej lokalnej atrakcji dla turystów. Loney przechadzając się po okolicy czuł, że wbrew pozorom miasto nie jest wymarłe. Parę razy zauważył w mgle przebiegające postaci. Kiedy indziej niska sylwetka czmychnęła do jakiegoś domu. Znowuż, jak odwrócił się w innym kierunku, ktoś inny przez chwilę stał w oknie, po czym natychmiast schował się, nim łowca mógł się dokładniej przyjrzeć.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Jedna łada poszła w odstawkę. Prócz tego nie wiele było dobrych wiadomości. Dwie pozostałe nadal zadziwiały swym zacietrzewieniem i chęcią rozwalenia uciekinierów. Swoją drogą King dziwił się, że ci ludzie aż tak bardzo chcą ich dorwać. W końcu byli tylko przypadkowymi podróżnymi. Szybko zrozumiał, że o cokolwiek im chodziło to bardziej leżało to po stronie gromadki z Cadillaca. Koniec końców teraz nie miało to już znaczenia.
Kiedy pędzili na wpół zniszczonym mostem skupił się tylko na jeździe. Co chwila musiał uciekać przed seriami z karabinów, manewrować między zardzewiałym złomem i unikać dziur wielkością przypominającymi wyrwy w asfalcie. Zresztą przez nie jedną z nich pewnie dało się zobaczyć to co było pod mostem. Warunki dalekie od idealnych, ale nie tylko on musiał z tym walczyć. Rosjanie w ładach mieli podobne problemy, więc rachunek wychodził na zero. Nie raz widział jak czarne auta zwalniają by móc ominąć jakiś wrak lub ogromną dziurę. Wtedy dodawał gazu żeby kupić sobie trochę czasu. Podświadomie liczył, że kiedy zjadą z tej piekielnej konstrukcji uda się wciągnąć pościg w walkę na otwartej drodze. Pobocze, zakręty, to wszystko dawało możliwości większe niż przestrzeń zawężona do kilkudziesięciu metrów usłanych mechanicznymi trupami.
-"I Look To Left Of Me I Look To The Right
There's Nothing Here Around Me No Exit In Sight..."

Znów zaczął mruczeć pod nosem słowa piosenki. Znał ten kawałek na pamięć. Saxon towarzyszył mu w każdym wyścigu i podczas niejednej walki. Drapieżne gitary, metalowy wokal. W tym utworze czuło się benzynę, spaliny i prędkość.
-"I Was Going Nowhere Nowhere Fast
Someones Got To Help Me
I'm Going Nowhere Fast"

Refren idealnie pasował do obecnej sytuacji. Jechali szybko, cholernie szybko, ale dokąd? Jedyną opcją jaka ukazała się po wielu milach była ogromna wyrwa w moście i jakiś zdeformowany element konstrukcji, który przy odrobinie fantazji można było uznać za coś na kształt rampy. King uśmiechnął się pod nosem. Czuł niesamowitą pokusę żeby rozpędzić auto do granic możliwości i polatać trochę. Prawa noga co raz mocniej opierała się o podłogę. Pedał gazu nie chciał już "wejść" dalej. Wiatr omiatał twarze pasażerów zupełnie jakby chciał rozerwać siatkę Troopera i wedrzeć się z całą mocą do wnętrza. Wojownik mocniej zacisnął ręce na kierownicy.
-Ch*j... - wycedził przez zęby - Cuthbert, Phantom pakujcie w nich!
Skok był jakąś szansą i gdyby był sam zaryzykowałby. Z dwoma pasażerami nie miał szans by pokonać odległość dzielącą asfalt po jednej i drugiej stronie. Postanowił więc postawić na inną kartę. Kiedy tylko wypowiedział słowa skierowane do pasażerów błyskawicznie skręcił kierownicę w lewo jednocześnie zaciągając ręczny. Trooper obrócił się o 180 stopni kierując zaostrzone kolce w stronę ścigającej ich łady. King wbił pedał hamulca w podłogę i wyciągnął 38. Spust ścisnął trzy razy. Wystrzały zagłuszyły na chwilę pisk opon. Ołów obrał kierunek na głowy kierowcy i pasażera łady.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Loney krocząc przez opuszczone miasto czuł jego plugawość. Kryły się tu cienie, których Bóg nigdy nie chciałby oglądać. Jednak nawet tutaj słychać zwykle było nędznie ubranych pseudo-ludzi otaczających nieliczne beczki po ropie wypełnione płonącymi śmieciami. Pustka i cisza nie były normalne. Loney zdjął z pleców swój stary łuk bloczkowy, zachowany dla niego przez ojca jeszcze z zapasów sklepu. Chwycił jedną ze strzał i spokojnie nałożył na cięciwę. Powoli ruszył w stronę zamczyska, nasłuchując dźwięków wkoło. Jeśli zdoła wybrać odpowiedni punkt, może nowy dzień zacznie się z kilkoma "mutkami" mniej...
 
Status
Zamknięty.
Do góry