Od zawsze byłem sceptyczny co do jakiś paranormalnych zdarzeń, wszystko, co się działo "podejrzanego" umiałem sobie wytłumaczyć logicznie... do niedawna.
Moja znajoma od zawsze twierdziła, że mieszka w nawiedzonym mieszkaniu. Słyszała kroki, gdy się rano budziła, to miała w kuchni pootwierane szafki, chociaż ich nie dotykała, rzeczy znajdowała w innych miejscach, niż kładła i wiele innych zdarzeń nam opowiadała, ja oczywiście jej w ogóle nie wierzyłem.
Z miesiąc temu miałem okazję przenocować w tym mieszkaniu, około drugiej w nocy zobaczyliśmy dziwne cienie, jakby przebiegały przez pokój. Od razu zacząłem to tłumaczyć, odbiciami samochodów jeżdżących na dworze, ale i tak zaczęliśmy śmieszkować o duchach. Koleżanka wypaliła "jak chcesz to usiądź z nami", w tym momencie na moich oczach fotel obok nas ugniótł się, jakby ktoś naprawdę na nim usiadł. Po kilku minutach fotel się "wyprostował" jakby ktoś wstał i było słychać kroki w kuchni. Tego już nie umiałem wytłumaczyć sobie, też w nocy jak się obudziliśmy, szafka przy łóżku była otworzona, chociaż nikt nie ruszał.
Też moja matka często opowiada opowieść o czarnym psie, jak to kiedyś po nocy skądś wracała i nagle nie wiadomo skąd przy niej pojawił się wielki czarny pies, szedł obok niej całą drogę i kiedy ta wchodziła do domu, to pies nagle zniknął. Miałem podobną przygodę, jak kiedyś nocą chodziłem po lesie, nie wiadomo skąd nagle obok mnie zaczął chodzić wielki czarny pies. Ja zwalniałem to on też, przyspieszyłem, on też podkręcił tempo, szedł ze mną jakąś godzinę i przy wyjściu z lasu po prostu zauważyłem, że go już przy mnie nie ma. Co to było, nie wiem do dziś.