- Dołączył
- 3 Maj 2007
- Posty
- 8 989
- Punkty reakcji
- 206
Jak tylko stwór ujrzał, że Mordechai szykuje się do inkantacji, natychmiast zareagował. Uniósł broń do góry. Lufa nabrała czerwonego koloru, nagrzewając się.
Wiedźmiarz nie zdążył rzucić zaklęcia. Pociski z niebieskiej plazmy pomknęły w jego kierunku. Strażnik zbytnio się pospieszył, bowiem strzał był niecelny. Rytualista z łatwością umknął mu. Fiodor był więc zmuszony działać bez jego pomocy. Inkwizytor, wykorzystując sytuację, że przeciwnik skupił się na jego towarzyszu, ruszył przy ścianie jaskini. Z mordem w oczach, skierował swój oręż na kolosa.
Wszystko odbyło się błyskawicznie i tak, jak planował Fiodor. Więcej nawet. Po sklepieniu jamy rozległy się nagle donośne stąpnięcia, jak gdyby gdzieś w oddali maszerowały skalne giganty, odbijając echem swoje kroki. Broń inkwizytora na chwilę rozświetliła się kilkunastoma wyładowaniami, które wraz ze stalą oręża przebiły ciało plugawca, rozrywając go.
Wrota stały teraz otworem i wszyscy mieli już do tych ruszać, gdy nagle Mordechai i Williar przystanęli w miejscu ze zdumienia. Po prezentacji szermierczych możliwości przyjaciela, ten nagle odmienił się. Chociaż pojedynek się zakończył, nadal był przepełniony boskim tchnieniem. Z oczu Fiodora biło mocne światło.
Tymczasem w głowie ich kompana, rozlewał się olśniewający blask. Soldat przez kilka chwil próbował skonstatować, gdzie się znajduje i dlaczego nie potrafi dojrzeć nic, prócz jaskrawego światła. Poważna twarz, z której spływały kosmyki ciemnych włosów, sprawiło że szybko zorientował się w sytuacji. To sam Srogiej zesłał do jego umysłu wizję…
- Fiodorze. Wiele lat dzielnie stoisz w obronie honoru Unii. Kolejny raz udowodniłeś, że strach nie jest Ci obcy. To odpowiedni moment, abyś obrał kolejne z wyzwań.
Twarz Egzarcha przez chwilę stężała. Przez chwilę zastanawiał się nad czymś.
- O to twe zadanie…
Wyzwanie Egzarchy: Przywróć nadzieję i odwagę wątpiącym, nakłaniając przynajmniej 3-osobową grupę postaci drugoplanowych, aby stawiła czoła siłom Ciemności. Nagroda: wybrana zagrywka.
Tak szybko jak Fiodor wpadł w mantrę, znowuż odzyskał przytomność. Zgodnie ze swoim wyborem opowiedział o wizji lub zachował milczenie. Ostatecznie trójka przemierzyła bramę, którą otworzono nie bez wysiłku.
Przejście prowadziło dalej na skalną platformę. Stąd rozpościerał się widok na podziemną przepaść, nad którą zawieszono setki mostów. Wybierając jeden z nich i kontynuując wędrówkę, drużyna zauważyła później, że otworów jest więcej, a właściwie całe przejście najeżone zostało podobnymi, bezdennymi rozpadlinami. Nieraz Unici zmuszeni byli kluczyć tuż na ciemnością, kiedy indziej wspinać się po nachylonych ściankach.
Według podań, dawniej ten odcinek był używany, aby poruszać się między To’th, a Dominatem. Pewnego dnia stało się coś, co sprawiło, iż droga została zamknięta. Teraz trójka miała ujrzeć na własne oczy, co było przyczyną nieszczęść. W największej dotąd sali, posiadającą ogromną wnękę, leżał w tejże szkielet stwora, który za życia musiał być wysoki na dwadzieścia metrów. Gnaty przypominały pozostałości po zwierzęciu gadopodobnym, acz z jego głowy wyrastały osobliwe czułki oraz długie kolce. Kości nachodziły na siebie pod dziwnym kątem i nijak szło rozpoznać charakterystyczne dla wszystkich kręgowców odcinki szkieletu. Wokół stwora widniały zacieki krwi jego ofiar oraz ich pomniejsze (w porównaniu do niego) pozostałości, już ludzkie. W To’th całkiem sprytnie wymyślili, że zwyczajnie przestaną się tu pojawiać. Cokolwiek tu żyło, wreszcie zdechło z głodu.
Wędrówka trwała wiele dni. Towarzysze byli wykończeni, w dodatku na postojach ciężko im się spało na zimnej skale, w otoczeniu nieprzyjemnego głosu kapiącej wody w sąsiednich korytarzach. Piątego dnia wreszcie ujrzeli przesmyki brudnego światła. Ciemność powoli rzedła, a kompania wysunęła się małymi przejściami, prowadzącymi na zewnątrz.
Opuszczając grupę skał, od razu rzucił im się w oczy ogromny, czarny kolos. Miasto Wieżyca było główną siedzibą Ebionitów i najbardziej dobitnym przykładem ich potęgi. Monumentalne budynki z czarnego granitu i onyksu było widać niemal z każdego punktu na Rubieży. Teraz, aby omieść wzrokiem metropolię, trzeba było zakręcić głową niemal o sto osiemdziesiąt stopni.
Wokół osnutych smogiem budynków wzlatywały przedziwne pojazdy. Na tysiącach kładek, łączących osiedla przechadzali się skuleni mieszkańcy. Zewsząd wydobywał się huk i zgiełk, niespokojni i przypominający pomruk jakiegoś zwierzęcia.
Do miasta prowadziła sieć dróg. Po nich samych kroczyły oddziały żołnierzy w stalowych zbrojach, dobranymi w gwardie. Obok patroli jechały stare, zdezelowane ciężarówki, wypchane bronią. Jeden z żołnierzy, zwrócił uwagę na niespodziewane pojawienie się trójki. Był to Oficer Bezpieczeństwa ubrany w ciemnoniebieski kombinezon i maskę z podajnikiem zielonej substancji.
- Co to za schadzki? – zagrzmiał - Nie wiecie, że cywile nie mogą samodzielnie poruszać się poza miastem? Skąd żeście się tu wzięli, hę? Myślicie, że można bezkarnie łamać prawo i łazić za Wieżycą? A może specjalnie chcecie wpaść w łapy wojennej zawieruchy na zachodzie? To nieważne. Co was tu sprowadza? Czekam.
Test Czujności Mordechaia i Strażnika Podziemi
Remis.
Remis.
Test Walki Bronią Fiodora i Strażnika Podziemi [Pentagram: Fiodor – Wściekły Atak, Strażnik – Utrzymanie Pozycji; Fiodor +3 kości, zwycięzca testu +1 obrażeń] (Fiodor +5 kości za manewr)
Fiodor zadaje 10 punktów obrażeń. Inkarnacja duchów.
Fiodor zadaje 10 punktów obrażeń. Inkarnacja duchów.
Wrota stały teraz otworem i wszyscy mieli już do tych ruszać, gdy nagle Mordechai i Williar przystanęli w miejscu ze zdumienia. Po prezentacji szermierczych możliwości przyjaciela, ten nagle odmienił się. Chociaż pojedynek się zakończył, nadal był przepełniony boskim tchnieniem. Z oczu Fiodora biło mocne światło.
Tymczasem w głowie ich kompana, rozlewał się olśniewający blask. Soldat przez kilka chwil próbował skonstatować, gdzie się znajduje i dlaczego nie potrafi dojrzeć nic, prócz jaskrawego światła. Poważna twarz, z której spływały kosmyki ciemnych włosów, sprawiło że szybko zorientował się w sytuacji. To sam Srogiej zesłał do jego umysłu wizję…
- Fiodorze. Wiele lat dzielnie stoisz w obronie honoru Unii. Kolejny raz udowodniłeś, że strach nie jest Ci obcy. To odpowiedni moment, abyś obrał kolejne z wyzwań.
Twarz Egzarcha przez chwilę stężała. Przez chwilę zastanawiał się nad czymś.
- O to twe zadanie…
Wyzwanie Egzarchy: Przywróć nadzieję i odwagę wątpiącym, nakłaniając przynajmniej 3-osobową grupę postaci drugoplanowych, aby stawiła czoła siłom Ciemności. Nagroda: wybrana zagrywka.
Tak szybko jak Fiodor wpadł w mantrę, znowuż odzyskał przytomność. Zgodnie ze swoim wyborem opowiedział o wizji lub zachował milczenie. Ostatecznie trójka przemierzyła bramę, którą otworzono nie bez wysiłku.
Przejście prowadziło dalej na skalną platformę. Stąd rozpościerał się widok na podziemną przepaść, nad którą zawieszono setki mostów. Wybierając jeden z nich i kontynuując wędrówkę, drużyna zauważyła później, że otworów jest więcej, a właściwie całe przejście najeżone zostało podobnymi, bezdennymi rozpadlinami. Nieraz Unici zmuszeni byli kluczyć tuż na ciemnością, kiedy indziej wspinać się po nachylonych ściankach.
Według podań, dawniej ten odcinek był używany, aby poruszać się między To’th, a Dominatem. Pewnego dnia stało się coś, co sprawiło, iż droga została zamknięta. Teraz trójka miała ujrzeć na własne oczy, co było przyczyną nieszczęść. W największej dotąd sali, posiadającą ogromną wnękę, leżał w tejże szkielet stwora, który za życia musiał być wysoki na dwadzieścia metrów. Gnaty przypominały pozostałości po zwierzęciu gadopodobnym, acz z jego głowy wyrastały osobliwe czułki oraz długie kolce. Kości nachodziły na siebie pod dziwnym kątem i nijak szło rozpoznać charakterystyczne dla wszystkich kręgowców odcinki szkieletu. Wokół stwora widniały zacieki krwi jego ofiar oraz ich pomniejsze (w porównaniu do niego) pozostałości, już ludzkie. W To’th całkiem sprytnie wymyślili, że zwyczajnie przestaną się tu pojawiać. Cokolwiek tu żyło, wreszcie zdechło z głodu.
Wędrówka trwała wiele dni. Towarzysze byli wykończeni, w dodatku na postojach ciężko im się spało na zimnej skale, w otoczeniu nieprzyjemnego głosu kapiącej wody w sąsiednich korytarzach. Piątego dnia wreszcie ujrzeli przesmyki brudnego światła. Ciemność powoli rzedła, a kompania wysunęła się małymi przejściami, prowadzącymi na zewnątrz.
Opuszczając grupę skał, od razu rzucił im się w oczy ogromny, czarny kolos. Miasto Wieżyca było główną siedzibą Ebionitów i najbardziej dobitnym przykładem ich potęgi. Monumentalne budynki z czarnego granitu i onyksu było widać niemal z każdego punktu na Rubieży. Teraz, aby omieść wzrokiem metropolię, trzeba było zakręcić głową niemal o sto osiemdziesiąt stopni.
Do miasta prowadziła sieć dróg. Po nich samych kroczyły oddziały żołnierzy w stalowych zbrojach, dobranymi w gwardie. Obok patroli jechały stare, zdezelowane ciężarówki, wypchane bronią. Jeden z żołnierzy, zwrócił uwagę na niespodziewane pojawienie się trójki. Był to Oficer Bezpieczeństwa ubrany w ciemnoniebieski kombinezon i maskę z podajnikiem zielonej substancji.
- Co to za schadzki? – zagrzmiał - Nie wiecie, że cywile nie mogą samodzielnie poruszać się poza miastem? Skąd żeście się tu wzięli, hę? Myślicie, że można bezkarnie łamać prawo i łazić za Wieżycą? A może specjalnie chcecie wpaść w łapy wojennej zawieruchy na zachodzie? To nieważne. Co was tu sprowadza? Czekam.