Kosiarz był okrążany. A to z jednej strony Uzurk, a to Haggard czy Igranhen. Będąc w potrzasku zdecydował się na zapalczywy, szaleńczy atak. Schyliwszy głowę począł zataczać koła bronią, tak że nikt nie mógł do niego podejść. Igranhen na razie oscylował gdzieś niedaleko. Haggard czynił małe kroki z wciąż podniesionymi sztyletami. W lepszej pozycji był Uzurk, który mógł atakować z dystansu. Ujął strzałę i naprężył nią cięciwę. Strzała tylko śmignęła i zaraz już zaznaczała się czerwoną plamą na barku mężczyzny. Ten upuścił
kosę, a kwestia dobicia go przez Haggarda pozostała czystą formalnością. Cała trójka teraz obejrzała się na walczącego żeglarza. Jemu trafił się bardziej wymagający przeciwnik, co było wnet dostrzegalne.
Sale postawił na prosty, acz morderczy atak. Podniósł pokryty posoką miecz i wykonał szybkie pchnięcie. Prosto w twarz, między nienawistne, białe oczy. Przeciwnik próbował sparować, ale tylko wygiął się nienaturalnie. Był silny, ale mało zręczny toteż ostatecznie jego facjata została roztrzaskana tworząc miazgę mięsa i kości.
Po pierwszej fazie walki czwórka mogła się lepiej rozejrzeć po całym zgiełku. Przegrywali. Bractwo zostało już niemalże wycięte co do jednego. Valsperias leżał gdzieś, mocno krwawił dogorywał. Większość druidów słaniała się na ziemi. Ich śnieżnobiałe szaty były teraz brudne od krwi i błota. Jeden z nich pod nogami Sale'a wyciągnął rytualny sierp i kończąc swe cierpienia, poderżnął sobie gardło. Jednakże najgorętsza walka toczyła się między najstarszym druidem Banhornem, a starcem z monoklm, którego imię poznali poprzez okrzyki przeciwnika - Vorpax. Obydwaj wykazywali niezwykłą jak na wiek tężyznę fizyczną. Napierali coraz na siebie magicznymi orężami przekrzykując burzę.
Igranhen, jako najbardziej spostrzegawczy a zarazem potrafiący wykrywać magię, nagle spostrzegł coś osobliwego. Musiało być prawdą co mówiono w bractwie o wysysaniu życiowej energii. Z ciał poległych unosiły się bowiem niewyraźne, eteryczne kontury. Jakby niesione przez prąd powoli zmierzały ku Vorpaxowi, który zdawał się je wchłaniać. Dopiero gdy teraz wszyscy na chwilę przystanęli zrozumieli, że stoją po środku makabrycznego pochodu dusz, które absorbował starzec. Cała eteryczna energia musiała dodać mu sił, bowiem transformacja przyspieszyła a on sam atakował coraz mocniej. Wreszcie zniósł potężnym ciosem druida i odwrócił się do czwórki. W żadnym wypadku nie przypominał już człowieka.
Przedziwny stwór wyglądał niczym szkielet stworzony z żywej, morderczej energii. Dziwna powłoka, to jaśniała to znów deformowała się. Potwór opętańczo zaczął się śmiać w szaleńczej ulewie, która nie pozwalała zobaczyć dalej niż parę metrów. Nagle każdy dałby sobie głowę uciąć, że kreatura do nich przemówiła, choć ta nie poruszała ustami. Albo czymś co każdy szanujący się humanoid powinien mieć na miejscu ust. Dziwny, metaliczny pogłos rozgorzał w ich głowach niż uderzenie kowalskiego młota.
- To koniec. Możecie jeszcze do nas dołączyć, widziałem was walce. To było całkiem imponujące. Porzućcie broń, złóżcie mi pokłon, a uczynię was potężnymi.
Kolejne obrazy zaczęły się pojawiać nie wiadomo skąd. Pierwszy z nich zobaczył Sale. Ujrzał siebie na wielkim galeonie w asyście biuściastych dziewek, popijający grog i tchnący morską bryzę. Widział siebie samego jak pokrzykuje na swoją załogę, którzy cierpliwie pochylając głowy wypełniają jego polecenia. Później swoistą mantrę przeżył Uzurk. Wreszcie wrócił do ojczyzny. Najeźdźcy z Gerathalli grabili jego ziemie, ale on sam stanął naprzeciwko legionów i walczył. Walczył zaciekle, bowiem nosił wspaniałą zbroję i dzierżył płonący łuk oraz świetlisty rapier. Wreszcie nadeszła pora na Igranhena. Ten dojrzał w wizji jak posiada nieziemskie moce. Dzięki nim wystarcza jedno skinienie ręką, a jego schorowany ojciec wraca do zdrowia. Wpadają sobie w objęcia płacząc ze szczęścia. Z półsnu obudził go znajomy, niepokojący głos. Wszyscy znów stali na brudnej ziemi, przemoknięci do suchej nitki, potwornie zmęczeni.
- To wszystko się ziści jeśli odważycie się zanurzyć w cień. Poddajcie się.