Jeden z kapitanów, Mick zawołał donośnie:
-Hej tam! Kto wy? Natychmiast zejść nam z drogi, powiadam. Jesteśmy wysłannikami samego króla Arona.
Nikt ze stojących we mgle nie zareagował.
Mick podszedł bezgłośnie do Igranhena. Szepnął mu na ucho:
-Mieliśmy dług, pamiętasz? Teraz czas to odpłacić. Pójdziesz pierwszy i wybadasz sprawę.
Tym samym to rycerz był zmuszony sprawdzić czym są tajemnicze kształty. Mick lekko popchnął go do przodu. Igranhen z obnażonym mieczem szedł powoli, co chwilę grzęznąc w mule. Jakiś wyjątkowo uparty, duży owad począł bzyczeć mu nad uchem. Z mocno bijącym sercem zbliżał się do pierwszej z postaci. Teraz dostrzegł, że we mgle kryje się znacznie więcej sylwetek. Większość była mała i przykurczona. Co gorsze – żadna nie przypominała przedstawicieli znanych mu ras. Prawdopodobnie trafił na człowieka. Wywnioskował to z postury, przykrytej jednak ciemnym płaszczem. Ów jegomość nie reagował na żadne słowa, pytania. Stał już bardzo blisko, wciąż milcząc. Gdy Igranhen stał już z nim twarzą w twarz dostrzegł ohydną, pokrytą bruzdami maskę potworności. Zamiast oczu widniały ciemne dziury, a całe lico było zdeformowane. Nie przestraszył się jednak, gdyż wyraźnie już widział, że stoi przed starym posągiem. Powoli z mgły wyjawiały się inne monumenty. Były to stare podobizny humanoidalnych kształtów, mocno nadgryzionych przez czas i tutejszy klimat. Gdy wieść dotarła do reszty, atmosfera zdecydowanie zelżała. Część młodzików, którzy jeszcze przed chwilą stali skuleni, niemal robiąc pod siebie, teraz hardo pokrzykiwała i śmiała się z sytuacji. Pochód ruszył dalej, mijając zniszczone, pordzewiałe bramy zapomnianego przez świat cmentarza. Pod nogami, w mule chrupały pożółkłe kości. Igranhen przechodząc dalej zobaczył jak wspomniana już raz Tiana, młoda kobieta odchodzi na bok pochodu. Przez chwilę grzebała w gęstej breji. W końcu wyciągnęła jeden z gnatów i badawczo go zlustrowała. Oglądając się to na lewo, prawo schowała znalezisko za pazuchę. Tymczasem uwagę Sale’a przykuło coś innego niż wyławianie dawnych resztek. Niepokojące były te inskrypcje i symbole wymalowane na kamiennych nagrobkach. Większość z nich była nieczytelna i zzieleniała, ale gdzieniegdzie dostrzegł smukłe, wyciosane znaki. Coś mu świtało. Może tatko mu o nich opowiadał za młodu? A może widział je podczas morskich wojaży, na jakiejś wyspie, lądzie? Jak się one zwały…ah, runy!
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Wulzo był wieziony przez cały dzień, głównie lasami, tudzież pastwiskami. Rycerz dał mu w południe jako obiad, parę partii dziczyzny. Pod wieczór zatrzymali się też na krótki popas, umotywowany głównie faktem, iż koło powozu lekko się nadłamało. Wulzo mógł wtedy na chwilę wyjść i lepiej rozejrzeć się. Był w wielu okolicach Margod, ale tutaj nigdy nie natrafił. Nie kojarzył tych borów i wzgórz. Robiło się zimniej. Nic dziwnego, niedawno skończył się czas żniw i dla królestwa nadchodziła surowa pora. Margod znane było z nieprzystępnej aury. Chociaż Wulzo był dość zaprawionym sarwenem, teraz w samej koszuli i spodniach poczuł, że chłód mu znacznie doskwiera. Zaczął już nieco szczebiotać zębami, gdy koło zostało naprawione i ruszono dalej. Nocą nastąpiła zmiana woźnicy, teraz elf towarzyszył Wulzowi. Zdawało się że odpoczywał, spał nieruchomo, zgięty na pluszowym siedzeniu. Jednak, gdy tylko myśliwy wykonywał jakiś ruch, ten otwierał leniwie jedno oko.
Nad ranem wóz dojechał do miasteczka Breck. Wulzo obserwował mijane, niskie budynki, między którymi krzątali się i pospieszali mieszkańcy. Było widać, że są czymś zdenerwowani, krzyczeli na siebie, paru chłopaczków biegało z pakunkami i skrzynkami. Umówionym miejscem okazała się być kwatera nad karczmą. Gdy zajechali przed nią, elf rzucił do Wulza:
-Zachowuj się naturalnie. Jesteś tylko naszym towarzyszem, z którym wspólnie podróżujemy. Rozumiesz co mam na myśli. – tu położył mu bladą dłoń na ramieniu i lekko ścisnął.
Naprędce weszli do środka gospody, gdzie popijało trunki paru bywalców. Ci ani trochę nie byli zainteresowani rosnącą wrzawą na ulicach. Karczmarz – rudawy grubas, podał im pordzewiały klucz do pokoju na piętrze. Sama kwatera nie była szczytem luksusów, stały tutaj cztery łóżka, stoliczek i przeżarta przez korniki szafa. Mężczyzna zwany Igrekiem zdjął zbroję i położył jej części na łóżku. Następnie sam udał się zjeść śniadanie na dole. Elf wyciągnął swoje smukłe ciało na przeciwległym posłaniu. Odezwał się nieco cieplejszym niż dotąd tonem:
-Igrek powinien przybyć niebawem. Jeśli wszystko pójdzie gładko, puścimy cię wolno. W przeciwnym wypadku…cóż, wolałbyś nie wiedzieć co będzie w przeciwnym wypadku. Jeśli jest coś co powinienem wiedzieć, lepiej powiedz mi to teraz.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Nadia zaaferowana kufrem i jego zapewne ciekawą zawartością, zaczęła przeszukiwać dom. Widać wielu tu było przed nich, większość półek i szaf była ograbiona. Przechodząc między pokojami zauważyła, że do domu wszedł kolejny jegomość. Po schodach wspinał się bowiem jakiś mały człowieczek w kapturze i bandaną na twarzy. Przy pasie miał przytwierdzony nóż, a zza skórzanej kurtki połyskiwał trzonek jakiegoś wytrycha. Nie zaszczycił uwagą dziewczyny, przechodząc obok. Sam zajął się pokojem sypialnym. Nadia wreszcie znalazła to czego chciała. Klucz pewnie już zabrał jakiś ignorant, nie bacząc, że może przydać się do otworzenia kufra. Alternatywą okazał się być sporych rozmiarów
młot, na półce z narzędziami, gdzie widniały jeszcze
pęknięte obcęgi i
śruby. Uradowana dziewczyna wróciła do znaleziska i ze niecierpliwością zajęła się oprawianiem kłódki. Ta kilka razy oponowała, zadźwięczała głucho. Wygięła się trzykrotnie, po czym wreszcie puściła. Nadia pomasowała rękę, nie była zbyt silna, a ta szermierka nieco ją zmęczyła. Ale pal sześć zmęczenie, kiedy skarby w zasięgu ręki. Otworzyła wieko i zajrzała do środka obitego od wewnątrz aksamitnym materiałem. Na dnie kufra leżał spory mieszek. Tak jak się spodziewała, gdy go podniosła ten rozbrzmiał radośnie. Czyż istnieje na świecie piękniejszy dźwięk? Drżącymi z podniecenia rękoma otworzyła wór.
Trzydzieści złotych monet błysnęło jej refleksem po uśmiechniętej twarzy.
-Hej panienko! Znalazłaś coś ciekawego?
Nadia odwróciła się szybko. Przed nią stał podejrzany kurdupel. Kaprawymi oczkami próbował wypatrzeć łup dziewczyny. Zdecydowanie nie patrzyło mu z nich dobrze.