adrian_koc napisał:
zabawki muszą być podzielone żeby klient był poinformowany.
To jakie są edukacyjne, a jakie nie? Gadający miś na baterie jest edukacyjny, a zwykły pluszak nie? A klocki są jakie? Edukacyjne gdy są z obrazkami, czy bez obrazków? Widziałem w sklepach w dziale zabawek edukacyjnych dziesiątki różnych pomysłów, sprowadzających się do naciskania kilku przycisków - czego to ma uczyć?
Wg mnie taki podział to wciskanie kitu rodzicom, napalonym na "edukacyjność", podbudowujących własne ambicje wydawaniem kasy i liczących na to, że dziecko się cokolwiek samo nauczy otrzymując taką zabawkę. To takie słowo - klucz, podobnie jak "eko". Dziecko się samo nie wyedukuje. O wiele więcej skorzysta budując układ słoneczny z piłeczek i baloników razem z rodzicem, niż dostając do rąk gotową, świecącą i brzęcząca zabawkę. Dziecku potrzebny jest nauczyciel, mentor i przewodnik w jednym, czyli rodzic. Rodzic, któremu się troszkę chce zajrzeć choćby do netu i wyszukać kilka prostych eksperymentów, które można zmajstrować w domu i objaśnić dziecku jakieś zjawisko. Rodzic, który zabierze dziecko do muzeum, na wystawę, na piknik naukowy czy choćby do parku. Rodzic, który będzie miał cierpliwość stać dwie godziny z dzieckiem rozkminiającym myjnię samochodową. Rodzic, który pobawi się w angielskie słówka, zbuduje tor dla kulek, windę dla autek czy kolejkę górską między szafką i tapczanem.
To, o czym powinien być poinformowany klient to to, że ilość kasy wydanej na zabawki nie jest proporcjonalna do stopnia rozwoju dziecięcej wyobraźni i wrażliwości. Nie jestem wrogiem kupowania zabawek, żeby ktoś nie pomyślał. Przestrzegam tylko przed nabieraniem się na byle co w pięknym pudełku za grubą kasę, co po godzinie zabawy wyląduje zapomniane na dnie szafy, potem w piwnicy a potem na śmietniku.