Nabrałem dużego dystansu do wszystkiego co ma w nazwie "edukacyjny". Zaczęło się gdy pewnego razu wszedłem do sklepu zabawkowego i poprosiłem o edukacyjną zabawkę dla pięciolatka. Pani popatrzyła na mnie z mieszanką politowania i współczucia i powiedziała: Panie, w tym wieku wszystkie zabawki są edukacyjne. Bardzo mądra Pani, dziękuję.
Przerabiałem potem kilka różnych zabawek "edukacyjnych", ale jakoś niespecjalnie nauczyły one cokolwiek naszego syna. Najbardziej edukacyjne okazały się wyszukane w necie przykłady prostych doświadczeń fizycznych, które robiliśmy w domu. Nie raz słyszałem: Tato, a zrobimy jakiś eksperyment?
Ze swojego dzieciństwa nie pamiętam żadnych zabawek edukacyjnych, oprócz zwykłych klocków (o Lego nikt wtedy nie słyszał). Fasolki i kryształy soli hodowało się w ramach pracy domowej. Do nauki byłem goniony i zmuszany (m. in. czytanie na głos) i nie czuję się jakbym z tego powodu miał zajechaną psyche. A książki uwielbiam. Po podwórku ganiało się z kolegami całymi dniami, a kawałek kijka służył za karabin. Strzelaliśmy do siebie ogniem pojedynczym i ciągłym, rozrywaliśmy się granatami (z grud ziemi), padaliśmy martwi, zmartwychwstawaliśmy i walczyliśmy dalej. Dzisiaj czuję się normalnie, a nawet mogę powiedzieć że jestem pacyfistą. Pomimo faktu, że w dzieciństwie skazałem na straszliwe losy wojenne swoje żołnierzyki i to po wielokroć, z rozjeżdżaniem przez blaszany T34 włącznie.
Nie przesadzajmy z tą edukacyjnością i szkodliwością zmuszania do nauki. 9 lat to jeszcze wiek, w którym najlepszym sposobem spędzania czasu jest ganianie z innymi dziećmi (po odrobieniu zadania domowego oczywiście), machanie patykami, granie w piłkę, grzebanie w kałużach i opowiadanie niestworzonych historii. Oczywiście komputery również należą do współczesnego świata i odrzucanie ich jest szkodliwe, ale na wszystko powinien być czas, na włóczenie się po dworze też, bo to też jest edukacyjne. Czasami nawet bardzo.