Piszecie tu, że wszystko da się załatwić w jednym miejscu. Trochę mnie to dziwi, bo z mojego punktu widzenia wygląda to tak: uczelnia- akademik czyli podróż: bankowa- ligota. Gdybym chciała po dordze wbić do biblioteki, to tracę masę czasu na dojście tam.
Poza tym, masa chodzenia. Nie wszędzie jeżdżą autobusy (mnie interesuje głównie dojazd na uczelnię, a przystanku na bankowej nie ma :/). Sprawa ma się tak, że muszę pokonywać trasę dworzec PKP-UŚ na piechotę, jeśli nie chcę się przesiadać na tramwaj.
Może wygląda to tak z mojej perspektywy, bo mieszkam w akademiku na ligocie, czyli gdzieś na końcu świata. W zasadzie pewnie stąd mój cały bunt przeciw katowicom. Miasto nie jest "przyjazne" studentom z daleka, a raczej UŚ nie jest, bo wywalili nas na sam jego koniec.
Mimo to, zaczynam widzieć czasem pozytywne aspekty mieszkania tu. Mariacka rządzi, a na niej "Złoty Osioł"