Relacja z mojej wyprawy Ustka-Hel ,która będzie zawierać wątki informacyjne jak też dokumentująco wspomnieniowe
Zimowy Spacer nieraz powracał jako dobre wspomnienie i z niecierpliwością oczekiwałem na rozpoczęcie 10 jubileuszowej Przechadzki Świnoujście-Hel.
Rajd był zaplanowany na 2 tygodnie,a ja mogłem sobie pozwolić na 7 dni wolnego .Dobry i tydzień,postanowiłem więc przejść połowę trasy,od miejsca gdzie doszedłem zimą.Przygotowania nie były już tak kosztowne jak zimą.Zakupiłem 2 koszulki "oddychające",pustynną czapkę od słońca,obowiązkowo kijki,buty trekkingowe.Spakowałem polar ,po 3 koszulki ,majtki i pary skarpet,jeszcze saszetka z kosmetykami,lekarstwami oraz repelent na owady..Na siebie wrzucam lekką kurtkę z "windstoperem",,nieprzemakalne spodnie..W plecaku ląduje jeszcze zapas wody,batoników ,notes i właściwie jestem gotów.
Ach,byłbym zapomniał o aparacie fotograficznym,trochę duży ale potrzebny..I dosłownie 2 godz.przed odjazdem odbieram telefon z pewnej sieci spożywczej,a miła pani informuje ,że jest do odbioru mały aparat cyfrowy,nagroda za punkty.Jadę po odbiór ,świetnie mieści się w małej kieszonce.
W sumie mój plecak ważył od 5 do w porywach 8 kilogramów.
Postanowiłem jechać nocnym autobusem do Słupska i potem do Królewa,aby dołączyć do ekipy na trasie,połączenia kolejowe nie pasowały czasowo.
Zegnam się z dziećmi,a żona odwozi mnie na dworzec,przecież jeszcze się nachodzę.
Punktualnie o 20 w piątek 28 maja odjeżdżam w kierunku Słupska,czeka mnie prawie 11 godzin jazdy
Dzień 1 sobota 19 maja Królewo-Ustka ok.20 km
Droga Przez Mękę
Na taki podtytuł tej części relacji złożyło się parę czynników.Od dziś zaczęła się robić piękna letnia pogoda a diabli nadali dopadł mnie jakiśi wirus..W dzień było w miarę,ale w czasie jazdy bolalo mnie gardło ,noc była zimna ,miałem lekkie dreszcze..Garść witamin i 2 litry wody małymi łykami przez noc sprawiło ,że z rana było lepiej..
Po drugie współtowarzysze podróży..Autobus jechał do Kołobrzegu,który kiedyś kojarzył się z morzem lub festiwalem piosenki żołnierskiej.Prawie cała wiara to byli jednak kuracjusze kołobrzeskich sanatoriów .I o ile z początku było cicho,prawie zasnąłem ,to po północy zaczęli koncert ,wieczorek zapoznawczy.i opowieści dziwnej treści.,których byłem mimowolnym słuchaczem.W Olsztynie ktoś wysiadł i przesiadam się do pani lecącej z Gdańska do Birmingham{pozdrawiam} i od Trójmiasta mam podwójne siedzenie...O sen jest niełatwo ,bo co rusz wyrywają z objęć Morfeusza ryki godowe podekscytowanego towarzystwa.
W końcu po nieprzespanej nocy o 6.45 z ulgą opuszczam pojazd.Mam 3 godziny do PKS-u w kierunku Jezierzan.Postanawiam iść na mszę św.do Kościoła Mariackiego.,tam gdzie kończyłem zimową wyprawę ,jednak odbywa się tam akurat nabożeństwo pogrzebowe.Rezygnuję i po krótkiej modlitwie zwiedzam Starówkę.
Na dworcu jakiś pijak prosi mnie o jałmużnę,daję tym razem 5 zł ,choć unikam wspomagania nietrzezwych.
O 10 ruszam w kierunku Królewa,Kuba ma na mnie poczekać w następnej wiosce,bowiem ekipa znowu obchodzi poligon Wicko Morskie.Wojsko miało akurat ostre manewry z fajerwerkami.Kierowca przez pomyłkę wysadza mnie przystanek za daleko w Królewku,ale dobrze się składa,bo dostrzegam odpoczywającego Jurka{wspierał mnie zimą},oraz poznaję Włodka i Janka.Janek to najstarszy długodystansowiec{70 lat},zaprzyjzniam się z Włodkiem,któremu gratuluję pogody ducha,siły,kondycji{pozdro}
Temperatura wzrasta po południu coraz bardziej,wita mnie rozgrzany asfalt,żółte pola zalane morzem łubinów.Wędruję do Ustki przez okoliczne wioski,przyspieszam,
Jednak osłabienie wirusem daje znać,bolą mnie mięśnie i stawy.W Dunikowie jest sklep batoniki i woda dodają powera.Spotykam tam Włodka i dobrą godzinę odpoczywamy na ławeczkach na terenie miejscowej straży pożarnej.Grilujący akurat z rodzinami strażacy przyglądają nam się z zaciekawieniem.
Nagrzana ławka grzeje jak poduszka elektryczna,cudowne lekarstwo dla obolałych kości.Nie macie pojęcia jaką radość może sprawić zwykła drewniana ławka.,to skarb przy tego rodzaju peregrynacjach.
Dalej idę sam i docieram do Ustki ok 17.Na bazie są już wszyscy .Adama,Pawła , 2 wesołych Krzyśków z Łodzi i naszego nieocenionego szefa Kubę znam z zimy.
Pozostali naraz mi się przedstawiają Ania z Tomkiem,3 Staśków,Magda,Gosia,Beata.Wszystko mi się miesza nic nie zapamiętuję,marzę o spaniu.Biorę prysznic,potem gorąca zupa i spaghetti w restauracji obok garść tabletek i o19 padłem
Wirus niespana noc i leczniczy marsz w pełnym słońcu zwala z nóg szybciej niż lufa przy barku.Twardo zasypiam.
dzień 2 niedziela 20 maja Ustka-Smołdziński Las ok.35 km
Przywitanie Z Morzem
Budzę się przed 5,po przeziębieniu nie ma już właściwie śladu.Mieszkam z Jurkiem ,z którym się żegnam,bo wyrusza on wcześniej by wyprzedziwszy grupę dotrzeć aż do Piasków .Za nocleg w centrum Ustki płaciliśmy 40zł.Sklep spożywczy mam o 2 kroki ,ogarniam więc skromne śniadanie i spaceruję po miasteczku,które jest urokliwe,w rankingu umieściłbym je dość wysoko.Ustka rano to emeryci przechadzający się z kijkami nordic walking,cisza i spokój.Widzę jednak pozostałości po nosnych libacjach ,szkło na ulicach.Ich uczestnicy pewnie regenerują siły przed następnym dniem "urlopu".
Odprawa. odbywa się o 7 ,potem udajemy się całą grupą pod ustecką Syrenkę,gdzie robimy zdjęcia,a nasi dzielni redaktorzy serwisu popiasku.pl przesyłają je na żywo.
Szansę na odpoczynek mieliśmy w oddalonych o 16 km Rowach.Wędruję cały czas plażą która jest wyjątkowo piękna,choć można też wybrać wariant ścieżką biegnącą stromym klifem.Po ok 5 km w Orzechowie przeszkodą może być mały strumień ,jednak dało się go przejść po bekach i kamieniach.Zatrzymuję się i fotografuję co przypłacam kilkoma ukąszeniami komarów ,ale widok jest piękny.Do Rowów zostało 11 km,plaża jest coraz ładniejsza.Nogi same niosą.Na tym odcinku zwracam uwagę na niezwykle czystą wodę,wręcz przezroczystą.Turystów można policzyć na palcach jednej ręki,widzę też kilkudziesięciu wędkarzy.,ale ogólnie pustka ,żadnych wrzasków tylko odgłosy morza.Wędruję sam taki mały,ale szczęśliwy,to wędrowanie uczy pokory.
W Rowach mieliśmy się spotkać w "chłopskiej" całorocznej restauracji,była jednak zamknięta.Znalezliśmy jednak lokal "U Juliusza".Zjadam rybną ,potężnego dorsza z warzywami,popijam kawą za rozsądną cenę 30 zł..Miło rozmawiamy jednemu z uczestników daję igłę na pęcherze,druga i ostatnia przydała mi się na innym etapie ,jakbym wszystko wyliczył.
Następnie był czas na solidne zakupy na popołudnie i cały następny dzień ,gdyż czekało nas kilkadziesiąt kilometrów pustkowia.Plecak zwiększył wagę głównie poprzez 3 butelki mineralnej.Padają mi baterie w cyfrówce {w odpowiednim momencie}i tuż przed wymarszem kupuję alkaliczne.
Po przekroczeniu kanału łączącego jez.Gardno z morzem wędrowałem samotnie plażą przez 12 km nie spotykając nikogo oprócz biegusów maleńkich ptaszków uciekających przed falami i bawiących się z nami w berka.Czasami samotny marsz przeplatałem modlitwą.
Zejście do Smołdzińskiego Lasu oddalonego od morza o ok. 3 km gdzie mieliśmy nocleg jest słabo widoczne .Aby go nie przegapić należy skręcić przy tablicy kilometrowej 204 na szlak prowadzący obok latarni.
Ja skróciłem drogę o kilometr przy tablicy 205 gdzie spotkałem Kubę z Magdą.Był czas na mały odpoczynek w tzw "Czerwonej Szopie" opuszczonym budynku ratownictwa morskiego.
Okazało się ,że w tym dniu miałem dobre tempo ok. 6km/h i dotarłem na kwaterę jako pierwszy .Za całe 25 zł spałem jak król ,tym razem miałem pojedyńczy pokój tylko dla siebie.Bardzo polecam kwatery 35 i 36 z ogromnymi
zielonymi terenami zielonymi raj dla osób z dziećmi i ceniących ciszę .do morza jest 3 km a do najbliższego sklepu spożywczego ...... 3,5 km.Jednakże codziennie o 8 rano przyjeżdża furgonetka z piekarni w Damnicy z pysznymi drożdżówkami.Oczywiście nazajutrz skorzystaliśmy z okazji,specjalnie dla nas przyjechała przed 7..
Ogólnie czułem się doskonale po przejściu ciężkiego etapu.Po prysznicu zrobiłem pranie powiesiłem na sznurkach.do suszenia
Jednak coś popsuło błogi nastrój.Spojrzałem na swoje stopy i się lekko przeraziłem ,podbicia były całe czerwone i przy dotyku bolesność i pieczenie
Pomyślałem ,że to jakaś alergia wodę ,trawę na posesji czy coś w tym stylu.Okazało się że wyczerpany organizm w ten sposób pozbył się nadmiaru siepła.Moje całoroczne buty trekkingowe doskonale sprawdziły się na treningach ,lecz przy upale i niedawnym wirusie były trochę za gorące.Jednak od czego ma się towarzyszy.Okazało się,że Ania z Krakowa jest lekarzem ,wprawdzie pediatrą ,ale faceci to przecież duzi chłopcy.Magda z Kubą zorganizowali jakieś kremy ,które złagodziły dolegliwości ,byliśmy przecież na pustkowiu,nie było mowy o aptece..
To było miłe "You ll never run alone" nigdy nie zostaniesz sam jak hymn Liverpoolu
O 20 spokojnie zasnąłem.
dzień 3 poniedziałek 21 maja Smołdziński Las-Łeba ok.25 km
Nie Ma Wody Na Pustyni
Wstaję o 5 stopy nie zmieniły koloru,ale pieką mniej.Zwijam pranie a tu przykra niespodzianka jest bardziej mokre niż wczoraj.Rosa,wiatr od morza czy jakieś licho sprawiło,że robię suszarnię na plecaku.
Wcześnie rano wyruszamy czerwonym szlakiem przez cudowne Wydmy Czołpińskie nad morze,dzięki temu nie spotykamy ludzi mając je na wyłączność.
Idę sam wolnym tempem,za mną idzie tylko Janek,co jest dobrym zrządzeniem odwiązuje mi się bowiem z troka mokra koszulka ,którą pozniej znajduje .Na szlaku latają komary wielkości kolibrów,albo małych wróbli.Przydaje się środek odstraszający owady.
Jest gorąco,mimo wczesnej pory,zatrzymuję się i przebieram w krótkie spodenki,do bardzo dobra decyzja,bo za chwilę liznąłem piekła.Moi towarzysze wyprzedzili mnie i przez wydmy szedłem sam .To była prawdziwa smażalnia story.
Panowała kompletna cisza powietrze stało w miejscu było z 50st.ciepła.Wszelkie formy życia schowane były głęboko pod piaskiem.Co drugą górkę musiałem odpoczywać i uspokajać tętno.Straciłem rachubę czasu ,nie wiem ile szedłem,ale wypiłem prawie 2 butelki wody,a koszulkę można było wykręcać.
Gdy doszedłem do plaży nastąpiła z metra na metr niesamowita zmiana temperatury oceniam ,że nagle zrobiło się z 18 stopni,a przy wietrze odczuwałem jeszcze mniej.W efekcie cofnąłem się do tyłu i ubrałem kurtkę
Teraz następowało 11 km wędrówki plażą ,aż do Wydmy Łąckiej ,najwyższej w Polsce.
Niezwykle barwnym elementem wędrówki było wpadanie co jakiś czs na zimnej i wietrznej plaży w pojedyńcze pasy gorącego powietrza.Nie ciepłego a właśnie gorącego,że trudno było złapać oddech.Ciekawe zjawisko.
Do wydm spotykam tylko jednego samotnego wędrowca z rowerem i plecakiem Jacka.
Bliskość Wydm Łąckich zwiastują o każdej porze roku tłumy turystów.Nie inaczej było i teraz mijam mnóstwo zintegrowanych grup,zwłaszcza nastolatków,również obcokrajowców.Po przejściu wielkich piasków skończył mi się racjonowany zapas wody pitnej.
Do Łeby pozostało mi 8 km zszedłem z plaży i postanowiłem iść szlakiem pomiędzy morzem a jez.Łebsko.Nie skorzystałem z oferty zwiedzania muzeum wyrzutni cena 14 zł ,a w zgodnej opinii kolegów atrakcje tam zawarte,były warte złotych co najwyżej 3.W miejscowości Rąbka uzupełniam w końcu zapas wody i jem obiad w sezonowej knajpce nad jeziorem,za które płacę dość słono.Po odpoczynku ok.16 docieram do łeby.To bardzo ładne miasteczko jedynym minusem były grupki miejscowych dość agresywnych pijaków.
Mieszkamy w "naszej" kwaterze przy Obr.Westerplatte 13a.Mieszkam z Pawłem i Staszkiem z Krakowa,płacimy 35 zeta.
W Łebie wyruszam na poszukiwanie apteki,bo moje nogi nie wyglądają gorzej ale i nie lepiej.
Mijam świecące bankomaty,plakaty,że chcą pogonić coś na raty.Jednak ani śladu apteki.W końcu jest,oczywiście w bocznej ulicy.Pani farmaceutka ogląda moje nogi i informuje,że za pół godziny naprzeciwko przyjmują w nocnym punkcie medycznym
O 18 siedzę już u pana doktora ,który wypisał mi bardzo dobrą maść,Uprzedzając fakty powiem,że po kilkukrotnym użyciu zaczerwienienia znikły.
Moi koledzy z pokoju poszli wieczorem na browara,a ja po toalecie i przekłuciu pęcherza na palcu smacznie spałem.
dzień 4 wtorek 22 maja Łeba-Białogóra ok.30 km
Znikające Stilo
Budzę się o 5 ,wpadam na herbatę do Krzyśków z Łodzi ,którzy właśnie wyruszają na szlak,by przyspieszyś i zakończyć przechadzkę w J.Górze.Czerwone plamy prawie znikły,ale widzę nowe utrapienie,przekłuty palec zrobił się brzydki ,wręcz czarny.Kuba ratuje mnie tribiotykiem nakładam na posmarowane palce skarpetki i klapki i tak udaję się w drogę,choć planowałem iść na bosaka.
Cały etap pokonuję "klasycznie" plażą.Prakktycznie do samej Białogóry plaże są wygodne do przejścia,szerokie i czyste co było odpowiednie dla kontuzjowanych nóg w klapkach .Na niewielkich odcinkach piasek robił się "cięższy",ale wtedy robiłem to co podpatrzyłem u moich nieodłącznych towarzyszy biegusów,zgrabnie uciekając przed falami po twardej nawierzchni fali przyboju.skarpetki miałem suche do końca.
Musze powiedzieć ,że to był piękny etap,szedłem beztrosko,myśląc,że rozumiem już mowę fal.
Po 8 km zrobiłem postój przy zatopionym wraku duńskiego statku "West Star" ok. 200 metrów od brzegu.Odpoczywając myślałem o dramacie sprzed 41 lat gdy potężny sztorm wywrócił jednostkę.Spoczywa ona na głębokości ok 3 m i widać dwa wystające maszty.
Po następnych 3 kilometrach minąłem charakterystyczny walec pozostałość po buczku przeciwmgłowym i spotkałem Kubę,gdzie odpoczęliśmy w przygotowywanej do sezonu smażalni.sprzedali nam nawet kawę choć było zamknięte.
Pytam Kuby kiedy dojdziemy w końcu do Stilo,a on Ze chyba nie słuchałem odprawy.Faktycznie spózniłem się nieco,przez swoje lizanie ran,a potem musiałem słuchać nieuważnie,bo latarnia Stilo była już z 5 km za nami .Trzeba było skręcić przy walcu w Lubiatowie ok 800m w las.
Zwiedzę ją innym razem.Latarnię Stilo widzieliśmy ją już przed smołdzińskim Lasem,a więc w odległości od miejsca do którego mieliśmy dojść dopiero.... pojutrze.Jest ona w zasięgu wzroku przy dobrej widoczności nawet z ponad 50 km.
Wędrując zbliżamy się do niej,by za chwilę jakby się oddalała jak fatamorgana.
Za Lubiatowem przeprawialiśmy się jeszcze przez 2 rzeczki jedna nosiła nazwę własną Bezimienna
W Białogórze mieszkamy przy Morskiej 11 u sympatycznych państwa Jung,cena 35zł.
Aha jeszcze jedna przygoda na plaży przy wyciąganiu aparatu wiatr wywiał mi 40zł
Mój Anioł Stróż nie zakrył twarzy,bo pieniądze znalazł i oddał Stasiek z Popiasku.Tak jak wcześniej odzyskałem koszulkę.
Biorę prysznic ,moczę nogi w mydlinach smaruję maściami i w końcu po dolegliwościach nie ma śladu.Kolega z pokoju Stasiek z Wawy idzie oglądać mecz
Idę na zakupy to spożywczego,kończy mi się kasa,muszę szukać tańszej żywności po kolacji i spacerze o 20 grzecznie zasypiam
dzień 5 środa 23 maja Białogóra-Jastrzębia Góra ok.25km
Kto Drogi Skraca......
Wyruszam plażą ,po 11 km mieliśmy się spotkać na moście na Piaśnicy nieopodal miejscowości Dębki ,gdzie mieli nas przywitać o 11 ekolodzy z kawą i kanapkami.W sumie do spotkania nie doszło bo coś tam,coś tam ,ale był odpoczynek w uroczym miejscu,na moście rozłożyła sprzęt i malowała jakaś urocza starsza artystka,której zrobiłem fotkę.
Przed Piaśnicą mijamy grupę kilkudziesięciu sprinterek w średnim wieku z kijkami.Po chwili są już przy naszym postoju koło mostu i zaczynają gimnastykę.Fajnie myślę sport to zdrowie.Ale po chwili podjeżdża po nie wygodny bus i odwozi gdzieś na kwatery.Można i tak.
W tym dniu przez większość dnia idę bez skarpetek w samych klapkach,fale przyjemnie obmywają zdrowe już stopy.czasami na bosaka w oddaleniu od kurortów z obawy przed szkłem.
Woda jest zdecydowanie cieplejsza.Na odcinku do Karwi plaża choć monotonna,to jednak idealna pogoda czyni wędrówkę cudowną,mogłaby się nie kończyć.Delektuję się spokojnym morzem ,wiatr i temperatura są w sam raz.Mijając Karwieńskie Błota robię kilka postojów,jest pięknie.Są ze mną tylko biegusy moi wierni towarzysze.
Przy Karwi miałem do obejścia kolejną rzekę.Postanowiłem zaoszczędzić kilkaset metrów i przekroczyć ją w bród Podciągnąłem spodenki i drochę morzem trochę rzeką byłem już prawie na drugim brzegu.W tym momencie woda porwała mi jednego klapka i wypłynął na powierzchnię.Złapałem go kijkiem a nurt porwał mi drugiego na dobre,omal nie upadłem.W efekcie znalazłem się na drugim brzegu a nieliczni wczasowicze gapili się na dziwnego gościa w czapce pustynnej z jednym klapkiem w ręku.Ale co mi z jednego poszedłem na bosaka upał był za duży na ciężkie buty,z resztą klapki są potrzebne pod prysznic.
I okazało się,że mój Anioł Stróż ani na moment nie odwrócił wzroku.
200 metrów od plaży właśnie w Karwi był otwarty jedyny sklepik wielobranżowy,gdzie znalazłem jedyne męskie buty w moim rozmiarze 43.Były to wygodne japonki.Choć kasa mi topniała z radością wydałem 35 zł.Ten nieplanowany wydatek mógł zaważyć na moim powrocie do domu.
W miasteczku było bardzo gorąco z ulgą ochłodziłem się 2 lodami w godnej polecenia cukierni Konkol.
Z Karwi najlepiej wydostać się przez miasto ,aż poza granice bo i tak musimy przekroczyć most na Czatnej Wdzie,skąd możemy wrócić na plażę.Widać z niej z resztą klif Jastrzębiej Góry.
Plaża robi się tu wąska,wysoka fala uniemożliwiała nieraz przejście i musiałem kilkakrotnie uciekać na szlak
Na kwaterę dochodzę jako drugi po Kubie,będę dzisiaj mieszkał z Jankiem,dotarł on dopiero przed 20,prawie spałem
Mam dużo czasu na toaletę,zakupy.Zwiedzam miasteczko,w tym Gwiazdę Północy obelisk wysoko na klifie symbolizujący najdalej na północ wysunięty punkt Polski.Strasznie tu wieje,w ogóle się gwałtownie ochłodziło,marznę.Choć mami dziś atrakcje z nogami .Słońce operowało bardzo mocno i spieczone nogi od kolan w dół pieką jak diabli.
Wieczorem okazało się ,że Ania wróciła ze skręconą nogą.Na plażach należy uważać na tzw kurzawki,miejsca charakteryzujące się ciemniejszą plamą gdzie noga niespodziewanie może zapaść się do pół łydki.Zaoferowaliśmy się rozrzucić jej ekwipunek do swoich plecaków.Na szczęście nazajutrz poczuła się lepiej
dzień 6 czwartek 24 maja Jastrzębia Góra-Jastarnia ok 30 km
Wkraczamy Na Kosę Helską
Przez ostatnie 5 dni wędrowałem praktycznie samotnie ,ostatnie 2 etapy maszerowałem z Włodkiem
Założyłem ponownie buty trekkingowe i długie spodnie,bo upał zelżał a może nie wszyscy wiedzą klimat Helu bardziej przypomina Islandię niż Polskę ze średnią temp.lipca 17 st. ,a lutego -0,8st.
Do pobliskiego Władysławowa docieramy drogą aby ominąć łatwiej port.Tam robię zapas owoców i wody.Następnie w tylko co otwartej restauracji kupuję kawę za piątaka i zdejmuję buty i skarpetki półgodzinny odpoczynek to jest to.
Do Jastarni wybieramy łatwiejszą drogę ścieżką rowerową biegnącą wzdłuż "pucyfiku",czyli Zatoki Puckiej,wiele pięknych widoków,widzimy np.z bliska kormorana.Robimy postój w słynnych Chałupach i Kuznicy,gdzie półwysep jest najwęższy ma 150 m szerokośći.Obok siebie przebiegają ścieżka,droga,tory,mały lasek i 2 plaże.
Przed Jastarnią przechodzimy koło trawiastego lotniska gdzie obserwujemy kołowanie i start małego samolotu podobnego do Cessny.
Droga mija szybko ,daje się odczuć,że to już ostatni nocleg i zbliża się kres wędrówki
Jutrzejszą odprawę mieliśmy dziś o 20,gdyż nazajutrz o 11 było zakończenie i należało wyruszyć indywidualnie odpowiednio wcześniej.Kuba ma dla nas niespodziankę przynosi tort ufundowany przez jedną z cukierni.Potem odwiedza nas Gosia z mężem uczestniczka innych przechadzek,przebywająca na Helu prywatnie ,ma dla nas ciasteczka produkcji własnej prosto z Krakowa.
Ostatni wieczór upływa więc na słodko.Potem idziemy z Włodkiem na zakupy
Ja mam pewien problem bo skończyła mi się forsa,mam tylko odłożone na bilet i jakieś 2 zeta.Trochę wstyd mi się przyznać.Proszę by Włodek kupił mi wodę i 2 jogurty.Jednak potem zdaję sobie sprawę ,że ostatnie dni jechałem na batonikach i owocach i muszę mieć siłę na ostatni etap .Wracam więc do sklepu i naruszam kwotę na powrót.
Ostatni nocleg w Jastarni kosztuje 40zł.Mieszkam z Włodkiem,który podobno chrapie.Nic takiego nie stwierdzam bo po półgodzinnej bezsenności śpię jak suseł.
dzień 7 piątek 25 maja Jastarnia-Hel ok. 15 km
To Już Jest Koniec
Wyruszam z Włodkiem o 6.30,wybieramy ścieżkę rowerową,która jest szybsza ,bo plaża jest wyjątkowo grząska.Scieżka jest mało ciekawa,półwysep na końcu dochodzi do 3 km szerokości.Mijamy dużo terenów wojskowych,widać ślady wyryte przez helskie dziki,które na szczęście unikają ludzi.Od Juraty dołącza do nas na 10 km Gosia pomagając nam jako przewodnik po rozkopanym Helu.O godz 9.48 dochodzimy jako pierwsi{oprócz Kuby} do wejścia nr 67 na cyplu.Dalej pójść już się nie da.Robimy fotki,czujemy się jak zwycięzcy.W ciągu godziny schodzą się pozostali uczestnicy,którzy szli dłuższą plażą.
Ja w tym czasie spacerują po kolana w ciepłym morzu.To najlepsza nagroda za trudy wędrówki.
Składam wszystkim gratulacje.
To nie koniec niespodzianek.Witają nas przedstawiciele władz Helu ,wręczają po reklamówce upominków,a urocze fotoreporterki improwizują scenę naszego wejścia z flagami Helu i fotografują przy banerach promujących miasto.
Jednak czas upływa i pora się rozstać.O 11.55 jadę z Włodkiem do Gdyni z przystanku Hel Koga.Stąd za godzinę mam bezpośredni pociąg do Białegostoku a mój kolega nieco pózniej do Wawy.
Żegnamy się idę do kasy po bilet ,brakuje mi 23 zł.Wyobrażałem sobie,że wrócę na kredycie ,ale dowiaduję się,że to koszt dodatkowych 130 zł.Zastanawiam się co robić i po chwili widzę w holu Włodka.Kolega pożycza mi 30 zł{odsyłam po powrocie}starcza mi jeszcze na wodę i bułki.Cóż "youll never run alone"
Jako podsumowanie pragnę jeszcze raz podziękować wszystkim miłym towarzyszom,byliście ok,starszy czy młodszy chłopak czy dziewczyna.
Na oddzielny akapit zasługuje Kuba Terakowski nasz wspaniały szef ,organizator ,dobry druh,doradca
Mimo,że każdy szedł na własną rękę,z niecierpliwością czekaliśmy na codzienne odprawy.Kuba jeszcze raz dzięki,dzięki,dzięki.
Przejście tych ok.180 km do Helu traktuję jako swój mały sukces i pragnę zadedykować osobom bliskim memu sercu
żonie{dzięki za telefoniczne wsparcie},dzieciom i rodzicom